I wszechogarniający. W naturze ludzkiej bardzo niewiele zostało rzeczy naturalnych i naturalnych odruchów. Cokolwiek bowiem złego lub dobrego napisalibyśmy lub rzekli o cywilizacji, istota jej polega na wpajaniu nam tego, co zostało uznane za dobre, lub tylko właściwe – bez zastanawiania się nad naturalnością tegoż. W konsekwencji przestaliśmy niemal w ogóle rozumieć, co wszystkie te pojęcia znaczą.
Jest bowiem tak, że pojęcie rzeczy naturalnej nie ma żadnego związku z cywilizacją – rzekłbym, że jest nawet odwrotnie: cywilizacja zaczęła się w tej chwili, gdy zaczęliśmy pojęcia uzgadniać. Prosty brak zgody na uzgodniony zakres pojęć decyduje o tym, czy ktoś jest, czy nie jest cywilizowanym.
Na wstępie zamierzałem postawić pytanie, czy ktoś zastanowił się nad pewnym problemem, ale doszedłem do wniosku, że tak postawione pytanie jest błędem. Sęk tkwi w tym, że już niemal nikt nad niczym się nie zastanawia. Proces myślowy człowieka cywilizowanego zasadza się na rozważeniu, co bardziej mu się podoba – i na wybraniu tego, co bardziej.
Oraz na potępieniu tego, co mniej.
Zawarte w zasadach logicznych opisy stawiania założeń oraz wnioskowania, stanowiące elementarny warunek procesu myślenia – obce są człowiekowi cywilizowanemu. Obce są zdecydowanej większości przedstawicieli naszego gatunku, w tej samej mierze menelowi spod piwnego kiosku, potrafiącemu posłużyć się waterklozetem, jak i naukowcowi, dowodzącemu wyższości jakiejś swojej racji, nie wspominając już nawet o politykach, z miłą premedytacją robiących wodę z mózgu swym zwolennikom. Wszyscy jesteśmy bardzo uporczywie i wzajemnie cywilizowani, poddawani skutecznym ćwiczeniom.
Dokładnie tak, jak ćwiczy się zwierzęta, którymi przecież w końcu jesteśmy. Najpierw elektrowstrząsy, potem tylko dzwonki. Ostatni etap to już sama przyjemność: cukierki albo inne łakocie. Ale ćwiczyć należy stale.
Wspaniały wiek XX był wiekiem elektrowstrząsów i dzwonków. Wpierw nas łapano do klatek różnych instytutów, dzielono, segregowano, przydzielano role, zakres ćwiczeń i rodzaje bodźców. Te instytuty były rozmaite i bardzo dużo ich było. Ale wszystkie miały jedno, choć różnie nazywane zadanie: cywilizować, cywilizować, cywilizować…
Ćwiczenia bywały bolesne, z konieczności często okrutne, jednak uzasadnione naszą wybujałą dzikością. Ale coraz lepiej to szło, coraz łatwiej. Ćwiczenia weszły w nawyk, a teraz to nawet w geny.
Niektóre instytuty z czasem zlikwidowano, jeden to nawet na siłę. Resztę to niby dobrowolnie. Po prostu podjęto decyzję, że taki owaki instytut przestał spełniać swoje zadanie, można go więc rozwiązać. Zadanie wprawdzie pozostało, nawet je znacznie poszerzono, lecz jest realizowane przez jeden wielki instytut. Ten pozostały instytut ma taki zakres działania, jak wszystkie owe rozwiązane instytuty razem oraz łącznie, w rzeczywistości zaś, o wiele większy.
To zrozumiałe. Skoro ćwiczenia mamy nieźle opanowane, może nawet faktycznie mamy je głęboko w genach, nie trzeba nas trzymać w klatkach, możemy biegać swobodnie po terenie instytutu. Na odpowiedni sygnał zawsze reagujemy.
Co ważne: nie ma już wśród nas dzikich. Samo to określenie zostało zapomniane. I zabronione, ujmując ściśle.
Oczywiście w tym celu, byśmy nie czuli się urażeni. A naprawdę po to, by nic nam tej dzikiej przeszłości nie przypominało. W tym samym dokładnie celu zestaw naszych wszystkich ćwiczeń nie obejmuje myślenia.
To kwestia bardzo delikatna, trudno ją określić jasno. Z jednej strony nie można przyznać, że myślenie jest zabronione, albo powiedzieć wprost, niepożądane. Jakoś tak wypada myślenie preferować. Ale można przecież myślenia nie ćwiczyć i dawać cukierki za jego brak. Można też, co bardziej efektywne, nazywać myśleniem coś wprost przeciwnego.
Można myśleniem nazwać upodobanie. To nawet bardzo wygodne, łatwe i proste. Wystarczy przecież, by człowiek cywilizowany potrafił wybrać z kilku spraw lub rzeczy tę, która bardziej mu się podoba, i już można ogłosić, że oto człowiek pomyślał. Oczywista oczywistość, że upodobania należą do ćwiczeń najintensywniej ćwiczonych. W takiej sytuacji zarzucić człowiekowi cywilizowanemu, że to ersatz, a nie myślenie – przed sądem stanąć można.
A określając prawdziwiej– przed ersatz-sądem.
Do najintensywniej ćwiczonych ćwiczeń należy też kultura, z kultury zaś – sztuka. Sztuka niemyślenia. Przy muzyce Bacha i Mahlera można wiele przemyśleć, przy muzyce Jacksona – niczego. Bo to ersatz- muzyka.
Nie wspominając już o tym, że całe bogactwo muzycznych form, wypracowane z mozołem przez wieki, sprowadzono do jednej wszechmocnej formy – piosenki z bardzo podkasaną sukienką, albo częściej zupełnie bez kiecki.
Podobnie nad książką Victora Hugo czy Zbigniewa Herberta można wiele przemyśleć. Nad książką zaś o cybernetycznej księżniczce i smoku-czarowniku – niczego. Bo to ersatz-literatura.
I tak dalej. Zabroniona jest sztuka, skłaniająca do myślenia. Preferowana jest sztuka, skłaniająca do zabawy. W zabawie można rozwijać upodobania, one zaś rozwijają świetnie cywilizację.
Polecam ciekawy eksperyment: spróbujcie, śmiejąc się, o czymkolwiek pomyśleć. Choćby tylko tak, jak was wyćwiczono. Jak większość z was wyćwiczono.
Zabawa – to pierwszorzędne słówko. To bardzo nęcące zaproszenie do niemyślenia. Gdy się dobrze rozejrzeć, zabawą może być wszystko, właściwie zaś powinno być. Sztuka to już obowiązkowo. Bez zabawy sztuka jest nudna, drętwa, w ogóle sztuką nie jest.
Dlatego tak bardzo rozwinęła się sztuka robienia sobie jaj. Z wszystkiego, z czego się tylko da. Pojętego i niepojętego. Szlag bierz odróżnianie, byle się zdrowo pośmiać. Najbardziej cywilizowany człowiek najgłośniej się śmieje.
A nie daj dobry Boże, aby twórca roił, że odbiorca choć trochę pomyśli. Mam na myśli naturalny sposób myślenia.
Co prawda, bywają wyjątki, i to po obu stronach. Bywają nawet tacy, którzy specjalnie szukają, nad czym by tu pomyśleć. Dla tych nielicznych wyjątków to mam propozycję: pomyślcie nad wszechmocą ersatzu.
Zbysław Śmigielski