Kobieta wszystko może, to oczywiste. Nawet to, czego diabłu nie wolno. Ale czy kobieta może być dziełem sztuki? Na mój rozum, to najpierw jest ona dziełem szatana, dopiero potem dziełem sztuki – być może. Tak czy owak, jeśli chodzi o możność, na początku był diabeł, dopiero potem kobieta. Każdy się ze mną zgodzi, że w możnościach kobieta przewyższa diabła i szatana. Chłopów to nie dotyczy, właśnie na tym polega nasze chłopskie szczęście.
A co do dzieła sztuki, to całkiem bez wątpienia może nim być jedynie, wyłącznie kobieta. Pod warunkiem, że nie będzie to żona. Jeżeli już, to raczej cudza. Zresztą w ogóle najlepiej, by niczyją żoną nie była. Ale o rzecz taką trudno, chyba że w bardzo wczesnej fazie, bym tak rzekł, rozwojowej. Bo już nieco później z wielu powodów kobieta przestaje być dziełem, zaczyna być tylko sztuką. Siódmą, siedemnastą, niekiedy siedemdziesiątą. To zależy od chłopa. Niektórzy wcale nie liczą.
Wiecie, to bardzo ciekawe, że w takiej późnej fazie sztuka interesuje już wyłącznie wybitnych koneserów, którzy dobrze się na niej poznali i nauczyli się z niej korzystać w bardzo szerokim zakresie. Przestudiowali nawet, bo w tej wczesnej fazie, rozwojowej, mieli na to ochotę i nawet nieco czasu. Ci koneserzy wytrzymują także i późniejszą fazę, oddając się kontemplacji. Na wygodnym tapczanie albo zwyczajnie przy piwie. Piwo, podobnie jak ongiś muzyka, bardzo wpływa na obyczaje. Znaczy, pozytywnie wpływa.
Dwa słowa o tych obyczajach, które kiedyś muzyka łagodziła. Tak było kiedyś, na dowód powiem, że przy Bachu do dziś niektórzy ziewają, nawet zasypiają, a pokażcie mi takiego, co będzie spał przy czadowej muzyce. Łagodność muzyki czadowej polega tylko na różnicy pomiędzy kopem z glana i kijem bejsbolowym.
A tak naprawdę łagodnie wpływa, przykładowo na mnie, jedynie wiolonczelistka, koniecznie z długimi włosami, nawet wtedy tak wpływa, gdy nie ma tej wiolonczeli pod ręką. Prawdę mówiąc, wpływa bardziej łagodnie, kiedy tej wiolonczeli nie ma.
Dobra, wróćmy do tej późnej sztuki. Chodzi o to, że dyletant, nie tak jak koneser, kiedy zabierze się do takiej późnej sztuki na serio, zawsze zanotuje jakieś wpadki na swoim koncie. To prawie reguła. Rozumiecie, depresje on zanotuje, fobie rozmaite i tym podobne rzeczy. Acha, i debet zanotuje, czasem bardzo poważny. Natomiast koneser często nieźle na tym wychodzi, kiedy na podstawie takiej sztuki zaczyna tworzyć dzieła. Niekiedy wiekopomne.
A kobieta w ogóle wiele rzeczy może. By daleko nie szukać, w najgorszą pogodę może cię wygnać z domu, wciskając smycz do łapy. Do twojej łapy, rzecz jasna, bo psu owinie tą smyczą szyję niby wisielcowi. Pomimo deszczu czy mrozu każe wam koło domu biegać. Nawet się nie poskarżysz, że cię po równo traktuje. Zaś pies, co tu ukrywać, też do spisku należy.
W tym stanie rzeczy, których nie chcę mnożyć, zaliczenie kobiety do dzieł sztuki nie jest po prostu możliwe. Do dzieł – tak, do sztuk również, jednak wyłącznie osobno. Dlatego na początku zastrzegłem.
Jeszcze jedno zastrzeżenie. To wszystko, co napisałem, nie dotyczy tak zwanych zakochanych. Pisałem dla ludzi normalnych, ewentualnie dla idiotów. Zakochani nie są, broń Boże, idiotami. Bo idiota wszystko rozumie, tylko na odwrót, zakochany zaś nie to, że nie rozumie, ale nie ma zamiaru rozumieć. Najmniejszego. Bo niby po co? Żeby na oczy przejrzeć?
Rozumie się, to podstawowy obowiązek zakochanego: być ślepym.
Zresztą, dajmy spokój zakochanym. Gdyby nie oni, byłoby nas na tym świecie o wiele, wiele mniej. Może bylibyśmy szczęśliwsi? Właśnie taki mamy wybór: być szczęśliwymi albo zakochanymi.
Jak to gadają, że przeciwieństwa się…co? Przyciągają, czy odpychają? Jeśli chodzi o żony, to z absolutną pewnością najpierw jest przyciąganie, potem odpychanie. Sprawdziłem osobiście na swoich rozwodach. Bez dwóch zdań, każdy powinien spróbować.