Aktor, kabareciarz, muzyk, kompozytor... Choć dla większości widzów Amerykanin pozostanie jednym z najbardziej rozpoznawalnych komików z wielkiego – i tego mniejszego – ekranu, błędem byłoby myślenie o nim jako o postaci jednowymiarowej.
Przed urodzonym w sierpniu 1945 roku Martinem dość szybko otworzyły się drzwi prowadzące do sukcesu. Choć najpierw, tak jak i większość obecnych gwiazd, musiał zapłacić frycowe i imać się różnych zajęć; jeszcze będąc w szkole, pracował jako sprzedawca przewodników w Disneylandzie. Kilka lat później zdobył pracę w sklepie z magicznymi akcesoriami (miejscu, do którego uwielbiał przychodzić, by obserwować sztuczki prestidigitatorów), gdzie wreszcie sam mógł zadziwiać publiczność i rozwijać swój talent do oczarowywania widzów.
"Wielki rok", fot. mat. prasowe
To doświadczenie z pewnością przydało mu się, gdy po ukończeniu szkoły udał się na studia i w przerwach między zajęciami postanowił rozwijać swoje umiejętności aktorskie – dołączył do grupy komików i występował w komediowych przedstawieniach wystawianych w
Bird Cage Theatre. Choć wydawałoby się, że już wówczas Martin zdecydował o swojej przyszłości, nadszedł czas, gdy na poważnie zaczął rozważać porzucenie obranej ścieżki i poświęcenie się filozofii, która zafascynowała go podczas studiów. Jednak podczas zajęć z logiki dotarło do niego, że życiem rządzi przypadek – i ten sam przypadek rządzi komedią; że dobry komik nie wymusza u swych słuchaczy śmiechu wyczekiwaną puentą, tylko trzyma ich w nieustannym napięciu. Ta konstatacja sprawiła, iż Martin ponownie uwierzył w sens swoich wcześniejszych wyborów, zrezygnował z filozofii i z pełnym zaangażowaniem oddał się swej prawdziwej pasji.
Zaczęło się od stand-upów i pisania scenariuszy – już w 1969 roku Martin zadebiutował w telewizji w
„The Steve Allen Show” – a potem jego kariera ruszyła z kopyta; coraz częściej pojawiał się na ekranie, wciąż wiele pisał i wydał swój pierwszy album
„Let's Get Small”. Kariera aktorska wydawała się logicznym konsekwencją jego wyborów, tym bardziej, że w latach siedemdziesiątych Martin cieszył się gigantyczną popularnością, a na jego występach sale były wypełnione po brzegi. Jego pierwszy krótkometrażowy film,
„The Absent-Minded Waiter” z 1977 (reż.
Carl Gottlieb), został nominowany do Oscara, a pełnometrażowa produkcja z 1979 roku,
„Szajbus” (reż. Carl Reiner) okazała się ogromnym sukcesem. Kolejne (liczne) występy zaskarbiały Martinowi jeszcze większą sympatię widzów i utwierdzały jego pozycję jako niezwykle utalentowanego i wszechstronnego aktora. Po roli Inspektora Clouseau w remake'u
„Różowej pantery” (reż. Shawn Levy) w 2006 roku o Martinie zrobiło się nieco ciszej, a i on coraz rzadziej pojawia się na ekranie. Obecnie, niemal rok po światowej premierze, 22 czerwca do polskich kin wchodzi
„Wielki rok” (reż. David Frankel), niezwykle sympatyczna komedia o trzech domorosłych ornitologach, którzy rozpoczynają podstępną i mało uczciwą rywalizację, by zwyciężyć w organizowanym co roku konkursie.
Steve Martin wciąż w formie!