- Myślę, że w tym momencie swojej kariery nie znaczę więcej niż filmy, w których gram – mówi Sarah Gadon. Ma swoim koncie 47 ról. W kwietniu tego roku skończyła 25 lat. Mieszka w Toronto, ale maj spędziła we Francji promując w Cannes dwa swoje najnowsze filmy – oba firmowane nazwiskiem Cronenberg. Na wywiad przyszła ubrana w czerwoną, skromną sukienkę, miło się uśmiechała, ale z pasją krytykowała współczesną kulturę, która winduje celebrytów na szczyty sławy i nie pamięta już, czym jest prawdziwe kino.
Sarah Godon podczas 65. Festiwalu Filmowego w Cannes. fot. Forum/Starface
Anna Bielak: Sarah – jesteś niemal częścią rodziny Cronenbergów. Grałaś jedną z głównych ról w debiucie fabularnym Brandona Cronenberga "Antiviral" (2012), gwiazdę zrobił z ciebie jednak jego ojciec – David Cronenberg. Po roli Emmy Jung w "Niebezpiecznej metodzie" (2011) powracasz na ekrany kin jako Elise w "Cosmopolis" (2012).
Sarah Gadon: Możliwość pracy zarówno z Brandonem jak i jego ojcem była dla mnie ogromnym przywilejem.
David Cronenberg jest fantastycznym reżyserem. Od zawsze byłam fanką jego filmów. Granie w nich przekracza wszystkie oczekiwania, jakie kiedykolwiek miałam wobec swojego zawodowego życia. Udział w debiutanckim projekcie Brandona Cronenberga był dla mnie jednak równie ważny. Zwłaszcza, że obaj reżyserzy dawali mi na planie bardzo dużo wolności, którą przekuwałam na twórcze kreowanie granych przez siebie postaci. David ma mnóstwo doświadczenia za sobą, Brandon jest debiutantem. Kiedy jednak wspominam jego styl pracy – wierzę, że będzie on równie oryginalnym i interesującym twórcą, co jego ojciec.
Pomówmy o twoim debiucie. Pierwszy kontakt z kinem miałaś jako mała dziewczynka. Marzyłaś wówczas, że możesz kiedyś znaleźć się na czerwonym dywanie w Cannes? W tym roku promowałaś na festiwalu aż dwa filmy…
Oczywiście, że nie! To zabawne, ale to samo pytanie po światowej premierze filmów zadała mi mama, która pojechała ze mną do Cannes. Wtedy odparłam: „Tak, tak, no pewnie!” [śmiech] Mówiąc jednak poważnie – zawsze skupiam się na budowaniu konkretnej postaci. Wszystko, co pojawia się wraz z nią, jest swojego rodzaju bonusem. Nie liczę sukcesu ilością wystąpień na czerwonym dywanie. Dorastałam w Ontario w Kanadzie. Wciąż nie potrafię więc myśleć kategoriami wyznaczanymi przez Hollywood, choć w wieku dziesięciu lat występowałam już w telewizji i byłam uczennicą szkoły baletowej. Nikt w mojej rodzinie nie zajmuje się jednak kinem. Rodzice w pewien sposób próbowali nawet hamować moje aktorskie zapędy. Wierzę, że robili to, ponieważ chcieli, żebym miała normalne dzieciństwo… Poszłam jednak na studia, które obecnie kończę i mimo, że bardzo dużo podróżuję, domem nazywam tylko Toronto.
Ambitnie walczysz ze stereotypami. Nie porzucasz rodzinnych stron, żeby zamieszkać w Hollywood. Twoja kariera na tym nie ucierpi?
Nie sądzę. Przemysł filmowy bardzo się zmienia dzięki nowoczesnej technologii i szybkości przepływu informacji. Mogę mieszkać w Toronto, nawiązać mailowy kontakt z reżyserem i bez względu na to, gdzie on jest – przyjrzeć się jego projektowi. Jeśli oboje uznamy, że jesteśmy zainteresowani współpracą – wsiadam w samolot i za kilkanaście godzin jestem na przesłuchaniu bądź na planie. Poza tym coraz więcej filmów powstaje w ramach międzynarodowych koprodukcji, coraz mniej mówi się o typowym, narodowym kinie. Przyjrzyjmy się tylko trzem moim ostatnim filmom –
Niebezpieczna metoda była finansowana przez producentów z Wielkiej Brytanii, Kanady, Niemiec i Szwajcarii,
Antiviral to kanadyjsko-amerykańska koprodukcja, a
Cosmopolis francusko-kanadyjsko-portugalsko-włoska! Ponadto, dzięki temu, że moi dziadkowie byli Włochami, dostałam włoski paszport, więc mogę legalnie pracować nie tylko w Kanadzie i Ameryce, ale i w Europie.
Gdybyś była w Europie dawniej, Alfred Hitchcock bez wątpienia zakochałby się w twojej urodzie. U jakiego reżysera (zapomnijmy na chwilę o rodzinie Cronenbergów) chciałabyś zagrać?
Kocham Hitchocka! Był geniuszem. Poza tym mogłabym siedzieć tutaj i godzinami wymieniać! Na pewno padłoby nazwisko Scorsese. Bardzo cenię też Agnès Vardę, Gaspara Noé… Oglądam mnóstwo filmów – także z uwagi na filmoznawcze studia w Toronto. Mimo, że zaczęłam pracę na planie, nie zrezygnowałam ze studiów, ponieważ dzięki nim wciąż traktuję kino jako sztukę. Film jest obiektem, wizualną formą, opowieścią posługującą się swoim własnym językiem, którego trzeba się uczyć. Uwielbiam to robić! Wiele osób chce określać filmy Cronenbergów za pomocą poetyki gatunkowej. Wystarczy jednak odrobina wiedzy, by zauważyć, ze zarówno filmy Davida jak i debiut jego syna, są wielowarstwowymi konstrukcjami. Co wspólnego ma
Niebezpieczna metoda i
Cosmopolis? Na pewno nie gatunek. Oba są treściowo zbyt bogate, zbyt podatne na rozmaite interpretacje, żeby zamknąć je w obrębie jednego schematu.
Robert Pattinson, Sarah Gadon w filmie "Cosmopolis", fot. Monolith
Przyznałaś niedawno, że zupełnie nie czujesz się gwiazdą. Kolejni reżyserzy obsadzają cię jednak w rolach postaci tego typu. To musi być dla ciebie trudne. Jak przygotowujesz się do kreowania bohaterek, które przeczą twojej naturze?
Kiedy pierwszy raz przeczytałam scenariusz filmu Brandona Cronenberga, raczej nie widziałam siebie w roli Hannah Geist – celebrytki, to prawda. Nie postrzegam siebie w tego typu kategoriach. Nie chcę być uprzedmiotowionym, czczonym ciałem – i niczym więcej. Nie byłam też pewna, czy mój udział w filmie będzie dobry dla młodego reżysera, który jest i tak non stop porównywany z własnym ojcem. Nie chciałam dolewać oliwy do ognia… Brandon w ogóle o tym jednak nie myślał. Chciał mnie zaangażować, bo uznał, że jestem dobrą i odpowiednią do tej roli aktorką. Teraz myślę, że udział w tym filmie był bardzo ważnym etapem mojego zawodowego życia. Promocja Niebezpiecznej metody dobiegała wówczas końca, finalizowaliśmy też pracę na planie
Cosmopolis. Miałam więc za sobą pracę z Robertem Pattinsonem i kilka festiwali, na które jeździłam w towarzystwie Keiry Knightley, Viggo Mortensena, Michaela Fassbendera i Vincenta Cassela. Widziałam grupy fanów, które ich otaczały, dziennikarzy, paparazzich… Zauważyłam specyficzny dialog toczący się między mediami a kulturą celebrytów i to sprawiło, że łatwiej było mi budować charakter postaci, których przed tym doświadczeniem zupełnie nie rozumiałam.
Czy to znaczy, że jesteś teraz gotowa stać się częścią takiej kultury?
Myślę, że w tym momencie swojej kariery nie znaczę więcej niż filmy, w których gram. Kiedy zaczyna się od zera, wszystkie osiągnięcia urastają do rangi ogromnych, niespodziewanych sukcesów. Gdybym miała stać się gwiazdą – chciałabym być szanowana za talent tak jak Meryl Streep czy Tilda Swinton. Uwielbiam też Annę Magnani, Ginę Lollobrigidę… Wciąż jestem jednak na uprzywilejowanej pozycji bocznej, z której mogę z dystansu przyglądać się zarówno sobie jak i machinie, dzięki której kręci się show-business. Widzę więc, że wszyscy jesteśmy tylko instrumentami napędzającymi dynamikę przemysłu.
Nie boisz się tego?
Chyba nie, choć zdaję sobie też sprawę, że aktorzy nie są dziś niczym więcej niż obrazem na ekranie – czymś bardzo niekonkretnym i pod wieloma względami nierzeczywistym. Mamy jednak coraz większą obsesję na punkcie tego, by powielać te obrazy i dzielić się nimi. Momentalnie wszystko ląduje na stronach internetowych albo na Facebooku. To szaleństwo! Czy to nie sprawia, że tożsamość człowieka się rozpada? Nie wiem. Kiedy rozmawiam o kinie czuję, że jestem sobą. Kiedy jednak wchodzę na czerwony dywan i zaczynają mnie otaczać setki fotografów jestem zmuszona, żeby stworzyć swojego rodzaju personę. Gdybym tego nie zrobiła, poczułabym pustkę, płytkość takiej sytuacji.
Co czeka na ciebie teraz? Znalazłaś balans między sztuką a rzemiosłem?
Chyba nie da się go znaleźć, chwycić i zatrzymać. To rzecz, która jest poddana procesowi ciągłych zmian, uzależniona od mnóstwa zewnętrznych okoliczności. Jak tylko wrócę do domu, zaczynam pracę nad filmem pt. An Enemy w reżyserii Denisa Villeneuve [autora nominowanego do Oscara Pogorzeliska (2010) – przyp. red.], w którym zagrają także
Jake Gyllenhaal (który będzie moim filmowym mężem), Mélanie Laurent i Isabella Rosselini.
Kolekcjonujesz mężczyzn – grałaś już żonę Michaela Fassbendera, dziewczynę Roberta Pattinsona, teraz czas na Jake’a Gyllenhaala!
Tak [śmiech] Cóż, lubię bywać w dobrym towarzystwie.
***
[Cannes 2012]