Do Cannes przyjeżdżają nie tylko goście z całego świata, ale i dziennikarze z najbardziej odległych zakątków ziemi. Spotkania z nimi są ogromnie inspirujące. Zawsze bardzo dziwi, ale i fascynuje nas fakt, jak odmienne opinie i uczucia może wzbudzać ten sam film. Rozmowy o nim są tym ciekawsze, im bardziej się różnimy. Zderzanie perspektyw nie zawsze owocuje ustaleniem zgodnej wersji, często jest jednak niezwykle ożywcze intelektualnie, a to liczy się najbardziej.
Anna Tatarska: Dość długo stałam wczoraj w kolejce na wieczorny seans „Peddlers” (Tydzień Krytyki). O samym filmie wolałabym nie wspominać, bo jedyne co przychodzi mi do głowy po pokazie to słowo „bałagan”. Być może ze względu na późną porę wielowątkowa, epizodyczna struktura wydała mi się całkowicie niezrozumiała i chaotyczna. Natomiast ciekawa rzecz przytrafiła mi się przed seansem. Ponieważ film był sporo spóźniony – technicy zmagali się z jakimś tajemniczym problemem – pośród tłoczących się między barierkami dziennikarzy spotkałam znajomego z Włoch, który przyjeżdża na festiwal od ponad dwudziestu lat. Po kurtuazyjnej wymianie uwag zaczęliśmy rozmawiać o filmach. I tu padł zaskakujący strzał, ponieważ G., po wspólnym zmiażdżeniu „Lawless” zabrał się za atak na „Angel's Share” Kena Loacha, rozpoczynając go od dosadnych słów: „Co za g.... Nie wiem, co ten film robi w konkursie!!” Nam obu dzisiejszy seans sprawił natomiast wiele radości. Skąd tak negatywna reakcja? Jak sądzisz?
Kadr z filmu "Angel's Share", fot. Cannes Film Festival
Anna Bielak: Szczerze mówiąc jestem niezmiernie zdziwiona, że film tak okrutnie skrytykował akurat dziennikarz, który przyjeżdża na festiwal od tylu lat, ma więc ogromne obycie i śledzi poczynania różnych twórców od dawna. Jestem w Cannes dopiero drugi raz, ale pamiętam, jakie emocje wzbudzał w zeszłym roku „Drive” z Ryanem Goslingiem w roli głównej – były one absolutnie skrajne. Fascynacja ścigała się o palmę pierwszeństwa z całkowitą negacją reżyserskiej wizji. Po wczorajszym seansie i słowach krytyki, które usłyszałam od swoich znajomych, zaczynam być przekonana, że najgorzej w Cannes są oceniane filmy ocierające się o gatunkowość. „Angel’s Share” jest historią, która wyrasta ze społecznego kina, porusza problem klasy robotniczej, męskiej słabości i bezsilności człowieka uwikłanego w system. Brytyjski reżyser zmienia jednak dotychczas kojarzoną z nim formę, wprowadza swoich bohaterów w świat złodziejskiej intrygi, naigrywa się z głupoty, chciwości i absurdalnych finansowych transakcji zawieranych na wysokich szczeblach. Odrealnia nieco świat, do którego byliśmy przyzwyczajeni i za nic ma nasze oczekiwania wobec siebie. Czy jednak nie zrobił tego już w filmie „Szukając Erica”? Sportretował tam biedę, wspólnotę, solidarną grę o sukces i Erica Cantonę, który pojawia się w roli duchowego przewodnika głównego bohatera i pomaga mu walczyć o siebie. To było zabawne, to było odważne i pozytywne. Nikt mu wtedy nie zarzucał, że złamał konwencję i jest w tym niepoważny.
AT: Strasznie przeszkadza mi ten protekcjonalny podział na filmy wartościowe i nic nie warte, który w poczet obowiązkowych cech dzieła wybitnego z automatu włącza epickość i powagę. Tak jakby nie można było zrobić filmu, który nie aspiruje do miana analizy, metafory, diagnozy. Loach po prostu opowiada historię i robi to w sposób niezwykle sprawny i zgrabny. Jego film cieszy. Czy jest w tym coś złego? Świat złożony tylko z Haneke'ów i Seidlów byłby nie tylko straszny, ale i nudny...
AB: Abbas Kiarostami w swoim najnowszym filmie „Like Someone in Love” opowiedział historię w prosty, jak mówią niektórzy – krotochwilny sposób. Ponadto wziął na warsztat temat z jednej strony najbardziej nośny, z drugiej niezwykle ograny – miłość. Pierwszy raz wyruszył co prawda poza granice swojego kraju i śladami historii dwojga zakochanych podążył do Japonii, ale to przecież niewiele zmienia.
Kadr z filmu "Like Someone in Love", fot. Cannes Film Festival
AT: Ten sam włoski dziennikarz zdradził mi pewien sekret, który wywołał u mnie lekkie dreszcze. Jako bliski znajomy Nanniego Morettiego, szefa canneńskiego jury, podjął się typowania tegorocznego zwycięzcy. O Morettim – człowieku – mówił jak najcieplej, określając go mianem gentlemana. Jednak jego opinia o nim, jako artyście była skrajnie odmienna. „Ten werdykt nie będzie wynikiem dyskusji. Moretti ma wielkie ego i podejmie decyzję sam. A znając go, wygra pewnie jakiś Kiarostami, albo Loach. Seidl czy Haneke nie mają szans!”.
AB: Hmn, słyszałam o nim to samo. Dzięki temu, co powiedziałaś upewniam się jednak, że plotki rozchodzą się szybko i o ile są takimi – niewiele w nich prawdy i nie musimy się martwić, że Moretti zakwestionuje zespołową pracę jury. Nagrodzenie Kiarostamiego też nie jest rzeczą oczywistą. O filmie mówi się różnie. Eric Kohn w recenzji opublikowanej na łamach IndieWIRE przyznaje, że „Like Someone in Love” nie jest najlepszym filmem w dorobku reżysera, ale bez wątpienia ciekawym i wartym uwagi ze względu na to, w jaki sposób reżyser stawia pytania i jaką wolność daje widzowi, kiedy przychodzi czas na szukanie odpowiedzi. Peter Bradshaw piszący relacje dla brytyjskiego magazynu „The Guardian” z tego samego powodu skreśla film mówiąc, że jego nagłe zakończenie jest dla niego irytujące. „W filmie jest kilka interesujących wątków, dobrych kreacji aktorskich, świetnych ujęć i ciekawych zabiegów narracyjnych. Jest potencjał.” – mówi krytyk – „Jednak kurtyna zapada w momencie, kiedy historia autentycznie zaczyna być interesująca”. Cóż, wiele zależy jak widać od tego, czego oczekujemy po filmie, co chcemy dostać jak na tacy, co wolimy dopowiedzieć sobie sami.
AT: Ile punktów siedzenia, tyle punktów widzenia. Nie tylko krytycy, ale ludzie w ogóle są różni – to oczywiście truizm, ale sprawdza się częściej niż myślimy. Na przykład wczoraj w drodze powrotnej do domu minęłam bezdomnego śpiącego na progu eleganckiego salonu odzieżowego. Opierał nogi na pozłacanym progu, a głowę na dmuchanej butelce szampana. Polscy bezdomni polują na chleb i kiełbasę – w Cannes nawet biedacy jedzą Camembert.
***
Anna Tatarska, Anna Bielak / korespondencja z Cannes/portalfilmowy.pl
Źródło: Portalfilmowy.pl