Tuesday, May 1, 2012
Cztery amerykańskie banki spermy kontrolują 65 proc. światowego rynku. Sperma z USA trafia do 60 krajów, w tym do Wenezueli, Kenii i Tajlandii. Skąd tak duże zapotrzebowanie na dawców z Ameryki? Są nabezpieczniejsi – pisze magazyn Time.
Żeby zostać dawcą nasienia w USA trzeba poddać się długim badaniom medycznym ciągnącym się przez pół roku. W tym czasie przeprowadzane są testy na obecność wirusa HIV i innych chorób przenoszonych drogą płciową. Dodatkowo banki nasienia sprawdzają historię chorób potencjalnego dawcy i jego rodziny do trzech pokoleń. To właśnie ta swoista “kontrola jakości” czyni amerykańskich dawców szczególnie atrakcyjnymi.
Ale wzmożonemu zainteresowaniu sprzyja także znacznie większa niż liczba zabiegów in vitro. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia w 2006 roku na całym świecie przeprowadzono od 60 do 80 mln zabiegów zapłodnienia pozaustrojowego. Amerykańcy dawcy mają jeszce jedną zaletę, najczęsciej chcą pozostać anonimowi.
Ci z tytułami naukowymi mogą zarobić nawet 500 dol. za ejakulację; mniej utytułowani (ale przynajmniej z ukończonym collegem) dostają 60 dolarów. Dawca nie może być niższy niż 1,79 m. Najbardziej atrakcyjni mogą zarobić nawet do 60 tys. dol. w ciągu dwóch lat, taki jest bowiem czas w jakim banki wykorzystują nasienie od jednego dawcy.
Mimo, iż amerykańska Administracja ds. Żywności i Leków (FDA) nie ustanawia limitów co do ilości potomstwa, które może mieć dawca, to wewnętrzne regulacje mają banki, któe zakładają, że liczba ta nie może przekraczać 25-30 dzieci (prawdziwym rekordzistą jest Brytyjczyk, dzięki nasieniu którego na przestrzeni 30 lat przyszło na świat ponad tysiac dzieci).
Urodzone poza granicami USA z nasienia pochodzącego z tutejszego banku dzieci nie mogą jednak liczyć na amerykańskie obywatelstwo. Przynajmniej tak długo, jak dawca pozostaje anonimowy.
MB (na podstawie magazynu Time)
Copyright ©2012 4 NEWS MEDIA. Wszelkie prawa zastrzeżone.