Dawcy spermy to mężczyźni do tego stopnia idealni, że ich numery z banków nasienia poleca się w kręgach znajomych. Po kilku(nastu) latach „dzieci z próbówki” dowiadują się, że mają kilkadziesiąt (a czasem ponad setkę!) przyrodnich braci i sióstr, a biologiczni ojcowie tracą głos próbując przyjąć do wiadomości, że spłodzili całą armię potomków…
Przez spadek jakości męskiego nasienia coraz więcej par decyduje się na sztuczne zapłodnienie z użyciem spermy obcego dawcy. Także coraz więcej kobiet podejmuje się samotnego wychowywania dzieci. Bo po co zawiedziona w miłości kobieta ma znów ufać mężczyźnie, jak może dziś założyć rodzinę bez niego? I do tego banki spermy same wyselekcjonują samych młodych, wykształconych i przystojnych kandydatów.
Czasem dawca staje się dla kobiet takim bożyszczem, że polecają go w kręgu znajomych. Potem rodziny, których dzieci urodziły się od jednego dawcy, spotykają się, rozmawiają za pośrednictwem internetu. Gdy brak ojca daje się bardziej we znaki, zaczynają się próby rozszyfrowania, co kryje się za tajemniczym numerem z banku spermy. I tu pojawiają się niespodzianki.
Czytaj też: In vitro po amerykańsku
Rodziny dowiadują się, że kilkoro przyrodniego rodzeństwa ma kolejne 20, 50, 100 przyrodnich braci i sióstr, a liczba wciąż wzrasta. O ostatnim przypadku Cynthii Daily i jej męża z okolic Waszyngtonu, którzy siedem lat temu skorzystali z zabiegu in vitro, a teraz dowiedzieli się, że ich syn ma 150-ro przyrodniego rodzeństwa informował we wrześniu zeszłego roku New York Times. Zresztą tak samo zaskoczeni są dawcy spermy, którym banki obiecują ograniczoną liczbę porodów.
Skala zjawiska zaczyna dziś poważnie niepokoić. Lekarze mówią o wzroście możliwości szerzenia się rzadkich chorób genetycznych, a niektórzy eksperci ostrzegają wręcz przed przypadkowym kazirodztwem między przybranym rodzeństwem. Tyle, że interwencje rodziców w bankach spermy na niewiele się zdają…
Banki nasienia zarabiają krocie, pozwalając, by od jednego dawcy przychodziło na świat zbyt wiele dzieci. Każdy bank ma swoją politykę – amerykańskie prawo tego nie reguluje (Są jedynie rekomendacje American Society for Reproductive Medicine, zalecające ograniczenie porodów od jednego dawcy do 25 na populację liczącą 800 tysięcy osób) .
Przykład. California Cryobank w Los Angeles. Firma Cappy Rothmana zwanego „królem spermy” oferuje usługi we wszystkich 50 stanach i 28 krajach świata. Sprzedaje około 30 000 fiolek nasienia rocznie. Bank prowadzi rejestr, ale na jego korzyść działa to, że matki nie mają obowiązku powiadamiania o porodzie. – W rzeczywistości robi to od 20 do 40 procent – mówi Wendy Kramer, założycielka Donor Sibling Registry, strony działającej od 2000 r., za pośrednictwem której rodziny mogą sprawdzić, ile dzieci urodziło się od tego samego dawcy, a nawet się z nim skontaktować.
Krytycy dodają, że rodziny otrzymują też od banków niewystarczającą ilość informacji odnośnie zdrowia dawcy. Debora L. Spar, autorka książki “The Baby Business: How Money, Science and Politics Drive the Commerce of Conception” twierdzi, że łatwiej w USA kupić spermę niż używany samochód. – Diler nie może sprzedać złomu i musi przedstawić historię auta. W przemyśle in vitro takich reguł obecnie nie ma.
Jak kończy się taka działalność, można przewiedzieć. W lipcu ub. r. stacja ABC informowała o przypadku Rebecci Blackwell i jej 15-letniego syna Taylora, który urodził się dzięki dawcy spermy. Szukając w internecie informacji o dawcy przez przypadek dowiedzieli się, że ojciec mało nie zmarł w wyniku pęknięcia aorty i tę sama wadę serca mogą mieć jego dzieci – połowa z co najmniej 24 potomków. Matka Tylera pospieszyła do szpitala i – choć wykryto u chłopca wrodzoną wadę przekazaną przez ojca – natychmiastowa operacja zapobiegła tragedii.
Miała być szlachetna idea pomocy cierpiącym na niepłodność, a doszło to tego, że in vitro mści się na potomnych.
Anna Samoń