W ostatnich miesiącach w Chicago przeplatały się jesień i wiosna, jedynie co jakiś czas dawała o sobie znać zima. A teraz, kiedy mamy już marzec, ja się pytam: "Gdzie jest wiosna?!". Pogoda wprawdzie dosyć wiosenna, co akurat nie jest niczym nowym w ostatnim czasie, ale nic za tym nie idzie.
Wczoraj nawet, w akcie desperacji, wybraliśmy się do pobliskiego parku na poszukiwania oznak wiosny. Pełna nadziei, zachęcona fotograficznymi wpisami moich znajomych polskich blogerów, wzrokiem wyszukiwałam wiosennych kwiatów, choć nie mam pewności, czy rosną tu krokusy i przebiśniegi- niby klimat podobny, roślinność też, ale to w końcu Stany- niczego nie można być pewnym. Mimo wszystko uznałam, że coś przecież musi się znaleźć... A tu ani wiosennych kwiatów, ani ptaków budujących gniazda, ani nawet konkretnych pączków na drzewach. W dodatku, jako że nie ma tu bezpańskich kotów, to nawet tak znienawidzonego w Polsce marcowania nie słychać...
Zaczynam już rozważać stworzenie i utopienie w Michigan Marzanny, może to coś pomoże?
p.s. Ciekawa jestem, czy w Szczecinie na Jasnych Błoniach pojawił się już krokusowy dywan? :)
źródło: http://fotoforum.gazeta.pl
Paulina