Pewnego, wyjątkowo upalnego dnia, kilka tysięcy lat temu, siedział Abraham w drzwiach namiotu. I oto odwiedziło go trzech wędrowców - Stwórca świata i dwaj aniołowie. Abraham przygotował posiłek, wieczerzał z Bogiem, a Bóg rozmawiał z Abrahamem jak z przyjacielem, przekomarzał się z jego żoną – Sarą, skarżył na nieprawość Sodomy.
Dlaczego dzisiaj Bóg nie przychodzi do nas? Czyżby wycofał się ze świata, a my stoimy teraz przed „pustym tronem”, jak utrzymują niektórzy filozofowie? Może Bóg nie przychodził nigdy i do nikogo, a autor Biblii zmyślił tę historię, bądź zasłyszał zmyśloną i bezkrytycznie powtórzył?
Może jednak jest jeszcze inaczej, może Bóg odwiedza nas, tak jak niegiedyś Abrahama, lecz nasze szeroko otwarte oczy są ślepe i nie potrafią dostrzec Boga i Jego aniołów w znużonych wędrowcach?
Dlaczego staliśmy się „ślepi na Boga”?
Oddaleni od siebie, oddaleni od Boga
Współczesnemu człowiekowi trudno jest w ogóle uchwycić coś takiego jak „duchowy wymiar” rzeczywistości. Obracamy się w kręgu modeli rzeczywistości tworzonych przez naukę lub na potrzeby biznesowego kontrolowania otoczenia. Model rzeczywistości bardzo łatwo pomylić z rzeczywistością samą. Nie zauważamy, że w tych modelach i my sami jesteśmy tylko przedmiotem, rozpatrywanym w przedmiotowej relacji ze światem i z innymi. Nasz własny wymiar „bycia sobą” kompletnie tracimy z oczu.
Tymczasem jesteśmy jak lustro, które odbija różne przedmioty, ale samo nie jest żadnym z nich. Możemy oczywiście opracować ogólną teorię „bycia lustrem”, ale to będzie tylko kolejny model. Nic nam nie zastąpi bezpośredniego doświadczenia bycia sobą. Wejście w to doświadczenie jest otwarciem się na wymiar duchowy. Dopiero człowiek, który bezpośrednio uchwyci własne istnienie, nie pojęcie istnienia, nie naukową teorię istnienia ssaków, nie teorię funkcjonowania mózgu, lecz bezpośrednio siebie, śpiew ptaka, niebieskie niebo, obłoki, dopiero ten jest gotów na relację z Żywym Bogiem.
Bariera egoizmu
Na wymiar duchowy zamyka nas też kurczowe trzymanie się „ja, mnie, moje”. W relacji z Bogiem nie ma już „ja”. Bóg pochłania nas, jesteśmy Jedno. Św. Paweł opisał to doświadczenie tak: „żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus”.
Nawykowy sposób patrzenia na relację ze Stwórcą według schemat „ja”, czyli podmiot – Bóg, czyli przedmiot kompletnie zawodzi. Bóg nie jest przedmiotem. Nie jest rzeczą, którą nasze „ja” mogłoby zważyć, zmierzyć, opisać, poddać eksperymentom. Bóg jest tak blisko nas, że (mówiąc słowami Tillicha) jest nam bliższy „niż my sami sobie”. Aby go doświadczyć musimy „odpuścić” własne ja. Ten moment „puszczenia ja” jest momentem, w którym pochwytuje nas Bóg.
Nie ma „obiektywnych cudów”.
W nasze myślenie o relacjach z Bogiem wkrada się zupełnie błędne, choć pozornie „zdroworozsądkowe” założenie. Założenie, że cuda i inne zjawiska związane z manifestacją „Mocy Bożej” są zjawiskami obiektywnie istniejącymi, niezależnymi od relacji z człowiekiem, czy z ludźmi, do których są skierowane.
Tymczasem Bóg mówi do ludzi. Do konkretnych ludzi.
Dlatego i teraz, w XXI wieku w trzech znużonych wędrowcach jeden z nas dostrzeże Bożych Posłańców, a inny – po prostu trzech wędrowców. Na to nie ma już rady.
Relacji z Bogiem nie można objąć w posiadanie
Ludzie, którzy domagają się „dowodu” na istnienie Boga zachowują się tak, jakby oczekiwali, że rozmówca „wyjmie z głowy” (lub z serca) własne doświadczenie Boga i przekaże im, aby mogli je zobaczyć, dotknąć, zanieść do jakiegoś instytutu celem poddania ekspertyzie. Kiedy dowiadują się, że tego zrobić nie można, orzekają, że relacja z Bogiem jest „subiektywna”, a przez to „mniej ważna”, czy „w ogóle nieważna”.
Błądzą. Oczekują, że ktoś za nich otworzy serce i za nich przyjmie oślepiającą Moc Bożego światła.
W poznaniu Boga nie można się nikim wyręczyć. Jeden jest tylko pośrednik między Bogiem, a człowiekiem. Chrystus. A my wszyscy jesteśmy braćmi. Zarówno wierzący, wątpiący, jak i ateiści.
Marek Błaszkowski