• RSS
Wednesday, April 18, 2012 5:57:00 AM


Od 1997 roku kino nie zdołało dogonić „Titanica”. Piętnaście lat temu James Cameron stworzył dzieło zapierające dech w piersiach tak kiedyś, jak i dziś. Świeżo dodany efekt trójwymiaru nie miał tu nic do roboty.


Kadr z filmu "Titanic", fot. Imperial-Cinepix

Trójwymiarowy seans „Titanica” to wielki powrót do filmu pod każdym względem niebagatelnego. Dzieło Jamesa Camerona zapisało się w kilku rozdziałach historii kina – tym poświęconym technologicznym przełomom, box-office’ owym pogromcom, oscarowym rekordzistom i budżetowym maksymalistom. Powrót „Titanica” na ekrany kin to zatem egzamin na to, ile dawnej świetności pozostało w tym filmie dziś. I choć wydaje się, że w kinie wydarzyło się od tego czasu dużo – Peter Jackson wyczarował trylogię „Władca Pierścieni”, a Cameron próbował przeskoczyć sam siebie „Avatarem” – to prawda jest taka, że „Titanicowi” żadne późniejsze arcydzieło wizualności nic nie odebrało. Nowe, trójwymiarowe opakowanie filmu nie przeszkadza, ale jednocześnie udowadnia zbędność samej technologii, tak powszechnie uważanej za przyszłość kina. Bo właśnie „Titanic” dowodzi, że potężne filmy trójwymiaru nie potrzebują. Chyba, że jako pretekstu do powrotu na kinowe ekrany.

Choć wszyscy znamy zakończenie tej historii – zarówno z rzeczywistości, jak i wcześniejszego seansu – „Titanic” okazuje się tak samo wciągającym widowiskiem jak lata temu, gdy przypłynął na nasze ekrany w aurze hitu wszech czasów. Te piętnaście lat oddało temu filmowi sprawiedliwość, dowodząc, że nie zestrzał się on ani trochę. W „Titanicu” nie ma ani jednego nieprzemyślanego ruchu reżysera. Scenariusz, choć korzysta z najbardziej utartych fabularnych schematów, nosi w sobie precyzyjną konstrukcję. Sam pomysł na opowiedzenie tej historii z punktu widzenia stuletniej Rose, powracającej do wspomnień ze swojej młodości, czyni „Titanica” filmem dużo głębszym niż chcieliby jego krytycy. Wraz z bohaterką powracamy bowiem do czasu pierwszej miłości, poczucia, że możemy zmienić świat, odwagi, którą tak ciężko będzie potem powtórzy w dorosłości. Powracamy do okresu zwykle idealizowanego w pamięci i takim on jest w „Titanicu” – bajkowym i cudownym. W jednym momencie spotykają się dwa przełomy – przełom w życiu Rose i przełom w dziejach cywilizacji szumie świętującej stworzenie kolejnego cudu techniki. Jak wiadomo, za oba trzeba będzie zapłacić bardzo wysoką cenę.

W „Titanicu”, perfekcyjnie stopionym w jedność melodramacie i filmie katastroficznym, przede wszystkim pozostała świetna reżyserska robota. Ukazana zarówno w talencie Camerona do budowania dramaturgii historii, jak i dzięki znakomicie zagranym przez Kate Winslet i Leonardo DiCaprio rolom głównym. Reżyser nie dał się zwieść na manowce możliwościom technicznym. Doskonale wiedział, że na nic byłby najbardziej spektakularne sceny – wszystko jedno czy w 3D czy nie – gdyby zabrakło najważniejszego: emocji. A one towarzyszą seansowi „Titanica” z natężeniem jednakowym jak piętnaście lat temu.

Urszula Lipińska
Źródło: Portalfilmowy.pl