Czerń jest zawsze w modzie, podróż w czasie do lat sześćdziesiątych też. Powrót „Men in Black" należy uznać za udany, ale spokojnie można sobie podarować efekty 3D.
Kadr z filmu "Faceci w czerni 3", fot. Sony Pictures
15 lat minęło od premiery pierwszej części kinowych „Facetów w czerni”. Will Smith i Tommy Lee Jones wracają jako agenci J. i K. po 10-letniej nieobecności na dużym ekranie. Dla Smitha to pierwszy kinowy występ w ogóle po przerwie 3,5-letniej. Tak długiej pauzy nie miał od początku swojej kariery, która ruszyła na dobre w 1993 roku, niemal dwie dekady temu. Czas robi swoje, a „Faceci w czerni 3” kręcą się wokół tego zagadnienia.
Do obsady dołączyli Emma Thompson i Josh Brolin, znakomicie odnajdujący się w serii łączącej komedię z kinem akcji. Ona jest w planie teraźniejszym szefową głównych bohaterów. On gra w scenach z przeszłości postać Tommy'ego Lee Jonesa, bo film Barry'ego Sonnenfelda łączy komediową przygodę science-fiction, do której przyzwyczaiły poprzednie części, z wyprawą w przeszłość. Zamiast wehikułu jest dosłowny skok w czasie. Między poszczególnymi epokami ekipa skacze niebanalnie. Instynkt ekranowy Willa Smitha w połączeniu z fizjonomią Tommy'ego Lee Jonesa po raz kolejny tworzą mieszankę komiczną, ale w innym odcieniu niż w poprzednich „MiB”. Pomógł geniusz specjalisty od charakteryzacji i tworzenia kosmicznych stworów, Ricka Bakera (ma w filmie epizod) oraz styl scenografa Bo Welcha.
Efekty 3D nie robią takiego wrażenia jak ich wysiłki. Współczesną część ogląda się jak komedię noir ze zblazowanymi kwestiami, szemranymi knajpami, a przede wszystkim z bajecznym czarnym charakterem. Kosmitę Borysa-Zwierzaka (choć dla niego samo Borys wystarczy) odegrał, w skrytości kostiumu, Jermaine Clement. Połowa duetu „Flight of the Conchords” musiała mieć niezwykły ubaw, wypowiadając kwestie, jakby żywcem przeniesione z komedii romantycznych i filmów szpiegowskich do zwariowanego świata, w którym każdy, a szczególnie celebryta, może okazać się przybyszem z innej galaktyki.
Z dwóch pierwszych „Facetów w czerni” dowiedzieliśmy się między innymi, że bulwarowa prasa to najlepsze źródło informacji o kosmitach. W trzeciej części żart awansował o poziom wyżej. Czyniąc z wyprawy do kina przerwę w pochłanianiu piątego sezonu „Mad Men” czułem się w scenerii 1969 roku jak w domu. A pomysł z „Factory” Andy'ego Warhola jako przykrywką rządowych agentów był dla mnie w sposób naturalny największą atrakcją seansu. „Tu wszyscy wyglądają jak kosmici” – komentuje spłoszony J. Komik Bill Hader dołożył udaną karykaturę Warhola, który okazuje się zakamuflowanym agentem i żali się kolegom po fachu, że ma już dosyć, a z braku pomysłów maluje puszki po zupie i banany. Warto wybrać się do kina, choćby po to, by usłyszeć, co filmowy Warhol miał do powiedzenia Yoko Ono.
W kulminacyjnym momencie najważniejszy znów staje się czas. Tym razem ten, który główni bohaterowie mogą poświęcić sobie nawzajem. Widzowie są przyzwyczajeni, że herosi ratujący świat czasu za wiele nie mają. Odmierzany jest nieubłaganie, jak przez cały czas trwania serialu „24” albo na różnego rodzaju ładunkach wybuchowych, które trzeba rozbroić w „Szklanych pułapkach”, ewentualnie wskazówki zegarów wiszą nad światem ciężko, niczym zmierzający ku ziemi asteroid.
A faceci w czerni znajdują czas, by się zatrzymać, porozmawiać, zjeść ulubione ciasto. Wtedy zadziała przypadek lub zrządzenie losu - niepotrzebne skreślić (zresztą uczyni to za was irytujący bohater drugoplanowy, grany przez niedawnego „Poważnego człowieka” Michaela Stuhlbarga). Seria skojarzeń pozwoli wpaść na trop poszukiwanego zbiega. „Pamiętaj, zawsze ufaj ciastu” - podsumuje K. z 1969 roku. I po tej linijce dialogowej nie trzeba już niczego pamiętać. Aż do finału scenarzysta Etan Cohen (nie mylić ze współautorem wspomnianego „Poważnego człowieka”, chodzi o autora tekstów „Jaj w tropikach” i „Madagaskaru 2”) niczym już nie zaskoczy. Można nawet powiedzieć, że odkryta przed napisami końcowymi tajemnica odbiera „Facetom w czerni 3” 1/3 uroku.
Jan Pielczar
Źródło: Portalfilmowy.pl