Mamy – dzięki Januszowi Szlechcie – już od pięciu lat kabareton, czyli taki rozciągnięty w czasie kabaret. Jak zaczyna się wieczorem, to kończy się następnego dnia, często nad ranem. Ostatni mogliśmy zobaczyć 19 listopada 2011 roku.
Nowojorczycy wraz z przyległościami, zwanymi przez miejscowych tri state, przyzwyczajeni są od dawna do rozmaitych maratonów: czy to w bieganiu, jedzeniu, w chodzeniu po schodach, jeździe na rowerze, pływaniu na czym się da, a także do maratonów filmowych, muzycznych i rozrywkowych. A Polonia?
Zagorzali miłośnicy, albo też – powinno się rzec – straceńcy tej nieco frywolnej sztuki, zebrali się w sali Centrum Polsko-Słowiańskiego przy Java Street na Greenpoincie, aby zaliczyć kolejny, 5. już Polonijny Kabareton. Tegoroczna jego edycja miała, zdaniem wielu, najwyżej postawioną poprzeczkę. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w tym roku dobór wykonawców i program był po prostu świetny, ba, rewelacyjny. Nie wstydzę się takiej opinii, gdyż mam za sobą długą, iście maratońską praktykę, zapoczątkowaną, a właściwie zasiedzianą przed laty w warszawskich "Hybrydach", "Stodole", "Remoncie", potem "Pod Egidą" na Nowym Świecie, przez poznańskiego Laskowika, a na krakowskiej "Piwnicy pod Baranami" skończywszy. Tekściarze kabaretowi nazywają takich bywalców "zwierzętami kabaretowymi". Nie zabrakło ich także na widowni na Greenpoincie, bawiliśmy się bowiem, tego długiego listopadowego wieczoru, po prostu świetnie.
"Kabaret Nie Całkiem Śmieszny" zapowiedział, że występem w kabaretonie kończy działalność. Z lewej – Wojtek Nędza, z prawej – Klaudia Naumowicz
Foto: ZOSIA ŻELESKA-BOBROWSKI
Janusz Szlechta (klęczy) otrzymuje z rąk Ryszarda Drucha dyplom i tytuł "Doctoris Humoris Cabaretonis". Z prawej – Tadeusz Turkowski
iFoto: ZOSIA ŻELESKA-BOBROWSKI
Publiczność często wybuchała śmiechem, bo miała powody do radości
iFoto: ZOSIA ŻELESKA-BOBROWSKI
Koniec kabaretonu. Kabareciarze żegnają się z publicznością
iFoto: ZOSIA ŻELESKA-BOBROWSKI
Niepokój organizatorów, czy aby publiczność dopisze, rozwiał się już po rozpoczęciu spektaklu, gdyż stale dochodzili nowi widzowie, którzy – o dziwo – wypełnili salę na Java Street. Dlaczego przyszli? Bo ostatnio nasz polonijny światek, tak jakby się nieco rozleniwił. Narzekamy na brak pieniędzy, oszczędzamy na biletach do teatru, opery czy na inne atrakcje kulturalne, ale nie wydajemy mniej na szmatki, smakołyki, wędlinki czy też wszelakie napitki. A przecież dieta cud to taka, która winna być balsamem dla ciała i duszy, a przy okazji i dla naszej kieszeni. Dlatego powinniśmy zachować większy umiar przy stole, mniej wydawać na rzeczy bezwartościowe i nie żałować na kulturę. Tu powinniśmy raczej pozwalać sobie, oby jak najczęściej, na odrobinę szaleństwa. Bo wiadomo, że każdemu do szczęścia czegoś tam brakuje, ale najważniejszy jest humor, dobra zabawa. Ten, kto ma dobre poczucie humoru, ten kto jest radosny i pozytywnie nastawiony do życia, ten ma szansę na długie i spokojne życie. Pieniądze pomagają żyć dostatnio, ale czy szczęśliwie?
Radość i wspaniała zabawa to jest to! Ja dziś wypisuję Państwu receptę na cudowne lekarstwo, a jest nim na pewno udział w nowojorskim maratonie – kabaretonie. Tegoroczny, przygotowany tradycyjnie przez redaktora "Nowego Dziennika" Janusza Szlechtę, był fantastyczny. Brali w nim udział znakomici artyści i aktorzy. Wystąpiły kabarety: "I Po Krzyku" z Nowego Jorku i New Jersey, "Kabaret Nie Całkiem Śmieszny" z New Britain, CT, "Odlot" z Trenton, NJ, "Prima Aprilis" z Nowego Jorku i "O Co Chodzi?" z Toronto z Kanady, a także gość specjalny, znakomity gitarzysta Leszek Kuciarski z zespołem "Garage Blues Band". Była też niespodzianka – miniwystęp Katy Carr z Londynu. Niestety, zabrakło "weteranów kabaretowych" i ulubieńców publiczności, czyli Grzesia Heromińskiego i Marka Makarewicza, którym na przeszkodzie stanęły problemy zdrowotne. Mamy jednak nadzieję, że obaj panowie wykurują się szybko i znów zobaczymy ich na scenie.
To była plejada prawdziwych gwiazd, a programy tak bogate w swej treści, że mało kto mógłby uwierzyć, iż tak wiele można przekazać widzom w ciągu jednego wieczoru. Skecze, monologi, dowcipy, scenki rodzajowe, piosenki... Tematyka wszechstronna: wątki polityczne, patriotyczne, lingwistyczne – a dokładniej mówiąc "język polsko-amerykański". Spotkaliśmy się z naszym wieszczem Adamem Mickiewiczem (wcielił się w niego Ryszard Druch), mieliśmy konkurs wiedzy o najsławniejszych Polakach. Nie zabrakło klasyki w postaci wspaniałych piosenek literackich w doskonałej interpretacji. Usłyszeliśmy takie szlagiery, jak: "Miłość Ci wszystko wybaczy" w wykonaniu Bogusi Adamczewskiej z kabaretu "O Co chodzi?" z Toronto oraz "Pamiętasz była jesień" i "Ta mała piła dziś" w wykonaniu Anny Kucay z "Prima Aprilis. Pojawili się wśród nas – dzięki "Kabaretowi Nie Całkiem Śmiesznemu" – Czesław Niemen z ponadczasowym szlagierem "Dziwny jest ten świat" (rewelacyjny Jarek Majka) i Stan Borys z "Jaskółką uwięzioną" (fantastyczny występ Wojtka Nędzy i Klaudii Naumowicz). Tak profesjonalnego wykonania tych utworów nie słyszeliśmy już od dawna. Znalazło się też miejsce na odrobinę prozy i poezji. Z podziwem patrzyłam na występ dwuosobowego kabaretu z Trenton: Ryszarda Drucha i Tadeusza Turkowskiego. To wielka sztuka zrobić coś, co nie tylko śmieszy, ale także kształci przez przekaz historyczny i patriotyczny. To obecnie rzadkość.
"Niecne" plany organizatorów spowodowały, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Była doza "sprośności" zaoferowana przez panie z "Kabaretu Nie Całkiem Śmiesznego". Uwagę, jak zawsze budziły skecze sytuacyjne. Mojemu ślubnemu, choć nie bardzo wiem dlaczego, najbardziej przypadł do gustu skecz "Biuro matrymonialne" w wykonaniu Marzeny Wojciechowskiej i Anny Kucay z "Prima Aprilis". Chodziło w nim o prozaiczne poszukiwanie "chopa", co jak wiemy jest niezwykle trudne.
Należy pochylić głowy przed wszystkimi wykonawcami, gdyż każdy z nich – indywidualnie, jak i zespołowo – zaprezentował wyjątkowo wysoki poziom aktorski i wokalny. "Bluesowy chłopak" Leszek Kuciarski tym razem wystąpił z zespołem "Garage Blues Band". Zagrali nie tylko kompozycje Leszka, ale także pokazali ciekawe interpretacje utworów Santany, Nalepy i Hendrixa. Nie bez kozery mówi się o Kuciarskim, że gitara to jego miłość. To było świetne spotkanie ze świetnymi muzykami.
W ten sobotni wieczór atrakcje goniły atrakcje, jak na prawdziwy maraton przystało. Janusz Szlechta został mianowany przez kabaret "Odlot" "Satyrem Polonii Amerykanskiej" oraz otrzymał tytuł "Doctoris Humoris Cabaretonis".
Janusz, jako organizator całej imprezy, został zaskoczony występem nieoczekiwanego gościa z Londynu – Katy Carr. Katy, to młoda, utalentowana autorka tekstów piosenek i wykonawczyni. Jej ostatnio wydana w Wielkiej Brytanii płyta "Coquette" została wyróżniona przez magazyn "Music Critic" oceną "5/5 star". To zobowiązuje. Krytycy podkreślają jej wyjątkową umiejętność przenoszenia słuchaczy "w czasie i przestrzeni". Tak było też i na kabaretonie. Katy zaprezentowała piosenkę, stanowiącą jeden z motywów muzycznych filmu "Wojtek, the Bear That Went to War" ("Wojtek, niedźwiedź, który poszedł na wojnę") – fabularyzowanego dokumentu o syberyjskim niedźwiedziu w służbie II Korpusu Polskiego podczas II wojny światowej. Premiera filmu odbyła się kilkanaście dni temu.
Tak więc ostatni kabareton był wyjątkowy po każdym względem. Kabareton to rzecz wysublimowana, warta naszego wsparcia. I tu mój apel do Polonii: odżałujmy od czasu do czasu trochę ciężko zarobionych pieniędzy, nawet małego, symbolicznego dolara, na rzecz kabaretonu, na rzecz polskiej kultury. Bo jeśli będziemy skąpi, to za rok nie będzie już nic! Smutne było bowiem to, że Klaudia Naumowicz, twórczyni "Kabaretu Nie Całkiem Śmiesznego" oznajmiła, że to jest ich ostatni występ. Podobnie zapowiedział Janusz Szlechta – może nie tak kategorycznie, ale jednak – że to już ostatni kabareton, który zorganizował.
Marzena Stafiej