Lewicujące i populistyczne środowiska oskarżające wolny rynek o spowodowanie obecnej recesji gospodarczej na świecie powinny przestać wrzeszczeć a zająć się własną edukacją.
"Gdy grabież staje się sposobem życia dla grupy ludzi, na przestrzeni czasu stworzą oni dla siebie system prawny, który usprawiedliwi ich działania i kodeks moralny, który będzie go gloryfikował" - takie słowa zapisał w połowie XIX wieku słynny ekonomista Frederic Bastiat. Słowa przestrogi sprzed 160 lat są dziś aktualne bardziej, niż kiedykolwiek.
Odnieść je można przede wszystkim do Wall Street oraz całego światowego sektora finansowego, czyli nierealnego i pasożytniczego świata, który oderwał się od realnej przedsiębiorczości, a wręcz zaczął ją niszczyć, wpychając całe rzesze społeczne w biedę i beznadzieje. Obecnie nikt już nie neguje podstawowych faktów: to oligarchia finansowa skupiona w międzynarodowych korporacjach świadomie wywołała globalną recesję. Tylko, że jest to prawda niepełna. Winę największą ponoszą elity polityczne, które służą elitom finansowym. Niestety, w wielu przypadkach przedstawiciele tych dwóch elit to jedni i ci sami ludzie. Pisałem o tym choćby w dwóch innych tekstach: „Wall Street: magicy finansowej inżynierii” i „Bankierzy znad Wisły w obliczu finansowej recesji”.
Nie chcę się jednak zagłębiać w meandry techniczne zjawiska obecnego kryzysu, ale odnieść się do całego spektrum nieporozumień, które narosły w analizie jego pierwotnych przyczyn. Owe nieporozumienia mają dwa podstawowe źródła. Pierwsza bierze się z niewiedzy i ulegania populizmowi łatwych rozwiązań. Druga jest bardziej prozaiczna i wiąże się z ideologicznym zacietrzewieniem, które staje się orężem w bieżącej walce elit o władzę i oszukiwaniu szerokich mas wyborczych. Jak to się ma do rzeczywistości tu i teraz?
Otóż po upadku Lehman Brothers we wrześniu 2008 roku, od którego zaczęła się globalna katastrofa, część mediów, elit władzy i rozmaitych lewicujących instytucji orzekła, że nastąpił kres kapitalizmu. Słyszeliśmy, że neoliberalizm – stanowiący ideologiczną podwalinę wolnego rynku – odpowiada za biedę, bezrobocie i brak perspektyw dla milionów ludzi na całym globie. Krzyczano o wzmocnieniu kontroli państwa nad gospodarką, czyli zwiększenia interwencjonizmu. Idee J.M. Keynesa znów ożyły ze zdwojoną siłą. Ożyły miraże sprawiedliwości społecznej a wśród rozmaitych „Oburzonych” optowano wręcz za hasłami marksistowskimi. W całym tym cyrku debatowano w wielkim chórze demagogii opartej na zwykłej ignorancji i społecznym oszustwie.
Nieporozumienie pierwsze bierze się z utożsamiania finansistów i banków inwestycyjnych z wolnym rynkiem. Nikt z krzyczących nie zastanowił się nad prostym faktem, że sektor finansowy nie ma nic wspólnego z logiką rynkową. Wolny rynek oznacza prywatne zyski i prywatne straty, zaś w systemie korporacyjnego socjalizmu stworzonego przez polityczno-bankierską mafię zyski się prywatyzuje a straty spadają na barki podatnika. Co to ma wspólnego z kapitalizmem? Podobnych nieporozumień w tym segmencie są setki jednak pisałem o tym gdzie indziej, więc nie ma sensu się powtarzać.
Nieporozumienie drugie ma bardziej skomplikowaną naturę i wymaga cofnięcia się w przeszłość oraz weryfikacji podstawowych teorii ekonomicznych. Zsocjalizowane elity, które wodzą za nos niezorientowane masy społeczne zawsze mają głównego wroga, odpowiedzialnego za wszelkie nieszczęścia – liberalizm gospodarczy, a właściwie neoliberalizm. To krzyczące towarzystwo po pierwsze nie wie, że tak zwany neoliberalizm to nic innego jak tradycyjny liberalizm, a sam termin wziął się stąd, że w USA za „liberałów” zaczęli uznawać się zwolennicy keynesizmu, więc ludzie wyznający tradycyjny, konserwatywny liberalizm dla odróżnienia określili się mianem neoliberałów.
Idąc dalej, cofnijmy się do przypomnienia właściwych znaczeń doktryn, których używa dziś cała masa ignorantów ekonomicznych. Dobrym przykładem jest choćby słynna w lewicowych kręgach Kanadyjka, Naomi Klein, która z żarliwością godną swego dziadka marksisty wyprodukowała bzdurę zwaną „Doktryną szoku”. Za jedno z podstawowych źródeł kryzysu, który zaczął się w USA, uznaje się nieregulowany rynek instrumentów pochodnych zwanych derywatami. Derywaty są narzędziem hazardu, jaki od lat uprawia się na Wall Street oraz w innych globalnych centrach finansowych. W ogólnym znaczeniu są to elementy sekurytyzacji, których wartość zależy od instrumentów bazowych. To wirtualne pieniądze, narzędzie inżynierii największych na świecie instytucji, których obecna wartość 22 razy przekracza światowy PKB. Są to sumy przyprawiające człowieka o mdłości. Warren Buffett nazwał te instrumenty „finansową bronią masowego rażenia, która kiedyś zniszczy świat”.
W tym momencie wchodzimy w świat wszelkich możliwych nieporozumień. Socjaliści uważają, że to liberalizm, który gloryfikuje wolność działania jednostki pozwala bankierom tworzyć te nierealne zyski, więc to liberalizm jest winny. Brzmi to atrakcyjnie, jednak nie ma zbyt wiele wspólnego z realiami. Otóż ci sami socjaliści już nie wiedzą, że twórca liberalizmu w gospodarce, Adam Smith pisał w XVIII wieku, że państwo winno szczególny nadzór sprawować nad bankierami. Branża finansowa w założeniu winna służyć przede wszystkim realnej przedsiębiorczości a nie produkować papierowe zyski za pomocą sztuczek i piramid pieniężnych. A co się stało, to wiemy. W Ameryce w ciągu ostatnich trzydziestu lat deregulację branży finansowej posunięto do stopnia absurdu. Skutki tej polityki wielkiej korupcji i niekontrolowanej potęgi korporacji typu Citigroup, Goldman Sachs bądź JP Morgan Chase właśnie obserwujemy. Jednak socjalistom zawsze ciężko jest wytłumaczyć cokolwiek.
Nieporozumienie trzecie jest najbardziej zawiłe i wiąże się z podstawową praprzyczyną obecnej sytuacji na świecie. Skoro derywaty, którymi obraca oligarchia finansowa rujnują świat, to rodzi się proste pytanie: skąd się biorą te instrumenty? Przede wszystkim z polityki gospodarczej opartej na długu a nie produkcji i filozofii oszczędzania. I tutaj należy wrócić do słynnej polityki interwencjonizmu państwowego, którą jako lek na Wielki Kryzys lat 30. wymyślił John Maynard Keynes. Idea tego Anglika polegała na rozpędzaniu gospodarki za pomocą pakowania w nią góry pieniędzy. Historia dowiodła, że ta recepta nie sprawdza się na dłuższą metę, gdyż rodzi inflację i zwiększa państwowy dług publiczny.
Keynesizm, który jest takim socjalizmem z ludzką twarzą i używają go „opiekuńcze” elity polityczne, oczarowane sprawiedliwością społeczną uważam za praźródło tego co się dzisiaj dzieje. Wróćmy do USA. Od lat amerykańska gospodarka więcej konsumowała niż oszczędzała, zaś mit „american dream” kazał zapożyczać się przeciętnemu obywatelowi ponad swe możliwości. Więc kredyty brano – nie tylko w USA, także w Europie i Polsce – dosłownie na wszystko: dom, samochód, sprzęt elektroniczny, a nawet na wakacje czy wesele. Jak wiemy amerykańską bańkę mieszkaniową stworzyły rabunkowe kredyty subprime, czyli pożyczki udzielane każdemu bez jakiejkolwiek dbałości o spłatę. Zapyta ktoś: po co? No właśnie. Przecież sama logika mówi, że komuś kto nie ma zdolności, bank nie udzieli kredytu. Jednak w świecie gospodarki opartej na długu nie ma żadnej logiki. Długi amerykańskich pożyczkobiorców hipotecznych były potrzebne spekulantom z Wall Street do tworzenia bilionów dolarów derywatów, które potem sprzedawano inwestorom z całego świata, jako bezpieczne papiery wartościowe. Kiedy niezdolni kredytobiorcy przestali spłacać swe zobowiązania, stworzone w oparciu o nie instrumenty okazały się stertą makulatury a banki zaczęły przejmować domy ludzi, którzy nie spłacali rat. Jednak derywaty kredytowe zalały globalny rynek papierów wartościowych. I się zaczęło!
Czyli należałoby zadać pytanie wszystkim tym, którzy tak nie cierpią liberalizmu i wolnego rynku: co to wszystko ma wspólnego z tymi doktrynami? Czyż to nie naiwna wiara elit politycznych wierzących w keynesowski interwencjonizm stworzyła pole do działania dla bankierów i korporacji? Amerykańska "troska o najbiedniejszych" stworzyła takie instytucje jak Fannie Mae i Freddie Mac – dwóch największych pożyczkodawców hipotecznych, które rozdawały kredyty na prawo i lewo aż stanęły na krawędzi bankructwa i zostały przejęte przez państwo, czytaj: na utrzymanie podatnika. Co to ma wspólnego kapitalizmem? Niestety, socjalistyczna utopia nadal jest popularna. To ta utopia wykrerowała politykę elit, na której żerują bankierzy.
To rządy zapożyczając się ponad wszelką logikę tworzą pole na którym rośnie finansjera. I to politycy są głównymi odpowiedzialnymi za kryzys. Bankierzy tylko wykorzystują cynicznie ich obłąkańczą politykę do napychania sobie kieszeni. Politycy aby utrzymać władzę używają socjalizmu wyborczego w zmodyfikowanej wersji zwanej sprawiedliwością społeczną. A to kosztuje masę pieniędzy. Te zaś biorą się od bankierów. I koło się zamyka. Warto, aby pomyśleli o tym wszyscy krzykacze, którzy w kapitalizmie widzą przyczyny wszelkiego zła. Kapitalizm dawno się skończył, panuje era korporacyjnego socjalizmu, gdzie nikt za nic nie odpowiada, a w tle ogromna korupcja i polityczno-finansowa oligarchia.
Co jeszcze należałoby przypomnieć apologetom państwa opiekuńczego? Może fakt, iż zadaniem państwa jest tworzenie mądrego prawa, zapewnienie bezpieczeństwa oraz stworzenie warunków do tego, aby wszyscy obywatele mieli równe warunki do pracy, działania i tworzenia bogactwa. Zaś opieka społeczna należy się tylko nielicznym, naprawdę potrzebującym. Wbrew pozorom takich ludzi nie jest bardzo dużo, na pewno nie tyle ile bierze państwową darmochę na koszt pracujących. No, ale do tego potrzeba elit z wizją. Niestety, nie ma takich ani w USA, ani w UE, ani w Polsce. W państwie gdzie rządzi logika rynkowa, nie zaś korupcja i mity opiekuńczości, nikt, kto nie ma zdolności nie dostałby pożyczki. A tym samym taki makler z Wall Street nie miał by z czego konstruować swoich derywatów kredytowych i ich następnie sprzedawać kolejnym ofiarom. W gospodarce opartej nie na długach, ale na produkcji, innowacyjności i oszczędności w ogóle zanikło by pole działalności finansowych inżynierów i służących im polityków.
W systemie wolnorynkowej logiki zamożność jest owocem pracy i przedsiebiorczości. Budowanie własnego dobrobytu na długach jest drogą ku przepaści i stwarza pole do nadużyć globalnych konglomeratów finansowych.To nie wolny rynek, ale interwencjonizm, nadmiar regulacji i rabunkowa polityka podatkowa są polem, na którym kwitną patologie i kryzysy. Historia współczesnej ekonomii dowodzi, że jednak najwięcej racji miał F.A.von Hayek i szkoła austriacka. Inna sprawa, że gdyby kiedyś nie porzucono parytetu złota – za którym optowali klasycy tej szkoły – dziś również nie dochodziło by do recesji na taką skalę.
To pieniądz papierowy umożliwia tworzenie krążących po świecie toksycznych aktywów (nic nie wartych derywatów). Więc jeśli ktoś stwarza płaszczyznę do działalności przestępczej to naturalnym jest, że zaraz pojawi się przestępca. Wszak okazja czyni złodzieja. Więc winiłbym przede wszystkim elity polityczne. To właśnie politycy umożliwi bankierom największy w historii przestępczy transfer pieniędzy od ogromnej rzeszy biedniejszych do bardzo wąskiej grupy uprzywilejowanych.
Niestety, te proste fakty nie docierają do rozmaitych wizjonerów i pogromców mitycznego liberalizmu gospodarczego oraz „dzikiego” kapitalizmu. Większość ludzi nie rozumie, co się wokół nich dzieje, nie rozumieją znaczenia pewnych pojęć i trudno się temu dziwić. Większość ludzi interesuje, aby przede wszystkim mieli co włożyć do garnka i tak dalej. To oczywiście zdrowa sytuacja! Tyle, że ta sama większość jest skutecznie manipulowana przez politycznych oszustów, którzy szaremu Janowi Kowalskiemu oferują proste recepty uzdrowienia świata. Dobrze widać to właśnie w naszym kraju, gdzie ekonomiczni analfabeci „dowodzą”, że liberalizm okresu transformacji gospodarczej doprowadził do nędzy miliony ludzi. I większość w to wierzy, bo skąd ma wiedzieć, że owego liberalizmu nigdy w Polsce nie było. Ale hasła brzmią porywająco, więc łatwiej jest podzielać demagogiczne bzdury niż pokusić się o analizę faktów. Niestety, fakty bywają skomplikowane i nudne a głupawe hasła zawsze mają nieporównywalnie większą siłę nośności.
Łukasz Grysiak