Plan na dzisiejsze popołudnie wydawał się prosty- dostać się z punktu A (mieszczącego się w miasteczku Des Plaines) do punktu B (w Chicago). Przed wyjściem poradziłam się wujka google co do najlepszej trasy, nawet rozrysowałam sobie mały schemat, który można podziwiać na fotografii obok. Ale jak przyszło co do czego, kolejne problemy pojawiały się jak grzyby po deszczu! Dziś więc o tym, jakie trudności może napotkać ktoś, kto w poruszaniu się po amerykańskich miastach drogą komunikacji miejskiej do końca "obcykany" nie jest....
Etap pierwszy przewidywał dojście z punktu A do stacji metra, co miało zająć około 20-25 minut. Droga upłynęła mi dosyć przyjemnie głównie dlatego, że pogoda dziś była wyjątkowo piękna. Stojąc na światłach miałam też okazję zbratać się z amerykańską młodzieżą, która to nie mogła powstrzymać się od pokazania mi na telefonie komórkowym zrobionych parę chwil wcześniej zdjęć przy pobliskiej fontannie...
Problem zaczął się dopiero, kiedy po 20 minutach marszu po drugiej stronie ulicy zobaczyłam coś, co wyglądało na pętlę autobusową oraz kawałek dalej coś, co wyglądało na stację metra. Jaki więc problem? Ano taki, że od mojego celu dzieliła mnie sześciopasmowa, wyjątkowo ruchliwa ulica, na której nie zostało przewidziane przejście dla pieszych! Na domiar złego, zaraz obok był posterunek policji, więc kompletnie zabrakło mi odwagi do przechodzenia "na dziko"... Postałam tak sobie więc chwilę zastanawiając się, co by tu zrobić, żeby ani nie narazić się policji, ani nie zaryzykować życia, a jednak na drugiej stronie ulicy się znaleźć. I jak tak sobie stałam i myślałam, obok przechodził jakiś młody chłopak. Zapytałam go, czy po drugiej stronie aby na pewno jest stacja metra w kierunku Chicago i czy wie, gdzie tu jest jakieś przejście dla pieszych. O ile pierwsze pytanie nie wywarło na nim wrażenia, o tyle drugie spowodowało dość znaczne poszerzenie jego gałek ocznych. "Możesz przejść, gdzie chcesz"- powiedział, jakby to było zupełnie oczywiste. Szczęśliwie od razu wyczuł moją dezorientację i wspaniałomyślnie zaproponował, że przeprowadzi mnie na drugą stronę. "Nie ma za to mandatów?"- spytałam. W odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech. Czyli nie ma. Zdecydowanie muszę odłożyć na bok moje polskie przyzwyczajenia, bo inaczej długo tu nie pożyję....
Znalazłam się na stacji metra. I znów problem- czy aby na pewno mój bilet tygodniowy CTA jest ważny także na metro? Miły pan z obsługi powiedział, że tak. Przeszłam przez bramki i znalazłam się na peronie. Problem kolejny- w którą stronę mam jechać, żeby dojechać tam, gdzie chcę? Tym razem pomogła mi uprzejma Pani.
Ok, pociąg przyjechał, 4 przystanki i byłam na miejscu. No, prawie na miejscu, bo jeszcze przeprawa autobusem. Ze stacji metra były dwa wyjścia: jedno kierowało na południe, drugie na północ. Zgłupiałam, bo to ulica Montrose, która biegnie ze wschodu na zachód. No więc skąd ta północ i południe?! Na szczęście była tam kolejna miła pani, która wskazała mi odpowiedni przystanek.
I tak oto, po całym szeregu wątpliwości i problemów oraz gronie przypadkowo spotkanych, miłych ludzi, bezpiecznie dotarłam do punktu B.
Pomimo tych wszystkich trudności uznałam, że chyba czas najwyższy zacząć więcej poruszać się po mieście komunikacją miejską. Wsiąść sobie w autobus czy metro, pojechać gdziekolwiek, pochodzić, pozwiedzać, zgubić się, wrócić. To chyba najlepsza metoda na poznanie miasta... A przy okazji może trafi się jakiś temat na kolejnego posta?:)
|
schemat linii metra |
Paulina
za-oceanem.blogspot.com