Ład współczesnego świata opiera się na czymś, co można by nazwać „konsensem neoliberalnym”. Globalna społeczność to zbiór indywiduów, które egoistycznie dążą do zaspokajania swoich potrzeb materialnych. Reguły gry w tym powszechnym pochłanianiu wszystkiego mają charakter jedynie porządkujący i mogą być nieustannie zmieniane w drodze negocjacji między różnymi grupami interesu.
Po co istnieje ta cała maszyneria? Po nic. Skąd się wzięła? Przez przypadek. Czy jest coś zewnętrznego, co nadawałoby naszemu istnieniu sens? Czy jest jakiś „grunt bytu”, który absolutyzowałby nasze istnienie? Nie ma.
Istnienie „konsensu neoliberalnego” jest wartością samą w sobie. Wartością najwyższą. Egoizm rywalizujących indywiduów jest jedynym źródłem energii całej tej maszynerii, a suma wszystkich egoizmów – prawem.
Czy problemy światopoglądowe powinny pojawiać się w obszarze „konsensu neoliberalnego”? Nie. Nie powinny. To, co wykracza poza najbliższą doczesność, powinno być z przestrzeni publicznej usunięte. Usunięte powinny być nie tylko dyskusje na temat Boga czy zakorzenienia bytu ludzkiego w jakimkolwiek Absolucie, lecz nawet wszystkie zupełnie ateistyczne i świeckie ideologie, czy marzenia, które próbują wykroczyć poza horyzont przyszłorocznego PKB, czy prognoz dotyczących azjatyckiego rynku odkurzaczy.
Dyskusje światopoglądowe mają prawo toczyć się wyłącznie w ściśle izolowanej przestrzeni prywatnej. Przestrzeń publiczna zastrzeżona jest dla marek piwa i innych zagadnień najwyższej wagi skoncentrowanych wokół zaspokajania bieżących potrzeb materialnych. Śmierć i cierpienie są z przestrzeni „neoliberalnego konsensu” usuwane profesjonalnie. „Neoliberalny konsens” nie próbuje nawet nadać żadnego sensu starości, cierpieniu, śmierci. Mają być widoczne kolorowe reklamy. Reszta musi zniknąć.
Czy „konsens neoliberalny” ma wrogów? Tak. Są to „religijni fundamentaliści”. Media wspierające „neoliberalny konsens” drżą ze strachu na sam dźwięk słowa „fundamentalista”. Przez pojęcie „religijnego fundamentalisty” rozumie się człowieka, który wierzy, że jego życie ma sens, który wierzy, że warto wykraczać poza najbliższą materialną doczesność i, co jest zbrodnią niewybaczalną, próbuje tę swoją wiarę zaimportować z przestrzeni prywatnej do przestrzeni „neoliberalnego konsensu”. „Fundamentalista religijny” jest postrzegany jako skłonny do przemocy fanatyk, potencjalny terrorysta.
Łatwo jednak spostrzec, wyzwalając się choć na moment spod „propagandy konsensu”, że „religijny fundamentalista”, to po prostu ktoś, kto pragnie oprzeć swoje życie na fundamencie.
Wybieram „religijny fundamentalizm”. Uważam, że życie wewnątrz „neoliberalnego konsensu” jest powierzchowne, jałowe i miałkie. Uważam, że system oparty na nieustannych kompromisach między różnymi grupami interesów przypomina dom zbudowany na piasku. W każdej chwili może runąć, bądź wyrodzić się w coś potwornego. Uważam, że o człowieczeństwie nie stanowi rywalizacja między egoizmami wyizolowanych indywiduów, lecz wspólnota bliźnich, braci i sióstr, dzieci tego samego Boga. Wierzę, że istnienie człowieka nie jest efektem przypadku, lecz że jest istotną częścią Stworzenia. Wierzę, że historia ludzkości ma cel, donioślejszy niż wyprawa do centrum handlowego, że cel ten można starać się poznać lub choćby odgadnąć wiarą i sercem. Wierzę, że życie moje i moich bliźnich ma sens i wartość nie tylko wtedy, kiedy jest pasmem młodości, sukcesów i piękna. Wierzę, że „najbliższa doczesność” jest tylko jednym z wymiarów życia.
Moim Fundamentem jest Jezus Chrystus. Wierzę, że mogę na tym Fundamencie opierać się zarówno w sprawach „najbliższej doczesności”, jak i w sprawach wymagających nieco bardziej pogłębionej refleksji. Wierzę, że mogę pozostawać w stałej łączności z Fundamentem mojego życia. Wierzę, że łączność ta pozwala mi spojrzeć na każdą chwilę z perspektywy głębszej niż „najbliższa doczesność związana z zaspokajaniem potrzeb materialnych”.
Chodzę, oddycham, rozmawiam z ludźmi, a przecież cały czas pozostaję „religijnym fundamentalistą”. Ale nie jestem niczyim wrogiem, nie szykuję aktów przemocy, nie planuję niczego złego. Obraz „religijnego fundamentalisty” funkcjonujący wewnątrz „neoliberalnego konsensu” jest fałszywy. Tak samo jak cała masa innych poglądów i przekonań upowszechnianych przez propagandę tego systemu.
Marek Błaszkowski