Na trzydzieści sześć małżonek polskich królów o czterech można powiedzieć, że ich nie ubiano. W większości były sumienne, uporządkowane, spokojne, aż nudne. I dlatego wolimy słuchać o barwnych losach kobiet, które wyrastały ponad przeciętność, niekoniecznie dzięki kryształowemu usposobieniu.
W rodzie książęcym – podobnie jak Bona – urodziła się Maria Gonzaga(1611–1667), późniejsza żona prawnuków Bony, Władysława IV i Jana Kazimierza. Polska powieść historyczna wyraźnie przesłodziła jej obraz. Nie doceniła jej potężnej indywidualności, sprytu oraz faktu, że zawsze działała dla dobra Francji, nawet wtedy, gdy było to działanie wbrew polskim interesom.
Urodziła się jako córka księcia Karola I i Katarzyny de Lorraine, używających nazwiska de Nevers, a była wnuczką wypędzonego z Włoch księcia Mantui. Dziewczynka wcześnie została osierocona, zmarli równieżj ej bracia. W wyniku decyzji krewnych jej młodsze siostry Annę i Benedyktę przeznaczono do życia konsekrowanego, natomiast Marią zaopiekowała się ciotka Katarzyna de Longueville.
Będąc panną na wydaniu, Maria obracała się w najwyższych sferach Paryża, tym samym bywała u pani de Rambouillet, niezwykłej damy, której salon skupiał kwiat intelektualistów francuskich, arystokracji najpiękniejsze panie. Tam też Maria poznała i pokochała młodszego brata króla Francji Gastona Orleańskiego. Młodzi planowali ucieczkę i potajemny ślub, zapobiegła temu jednak królowa Maria Medycejska: księżniczkę de Nevers wraz z ciocią osadziła w zamku Vincennes. Jakby kłopotów było mało, niedoszła zakonnica Anna Gonzaga uciekła z klasztoru i po licznych przygodach i skandalach udało jej się poślubić palatyna reńskiego. Po takiej kompromitacji Maria wyjechała do rodzinnego Nevers, gdzie samotne dni i długie noce umilał jej rządca dóbr pan de Langeron.
Po wygnaniu królowej Marii Medycejskiej z Francji panna de Nevers powróciła na dwór. Tam kardynał de Richelieu (pierwszy minister Ludwika XIII) usiłował ją wydać za Władysława IV, a potem królewicza Jana Kazimierza. Wtedy do ślubu nie doszło, ale co się odwlecze, to nie uciecze.
Tymczasem Maria zakochała się w urodziwym, pełnym wdzięku i galanterii wielkim koniuszym Francji Henryku d`Effiat, zwanym Cinq-Marsem. Współcześni mówili o nim, że był równie urodziwy jak głupi. Chciał wysadzić z siodła wszechwładnego kardynała i zostać pierwszym ministrem. Zaspokoiłoby to jego ambicje i umożliwiło ślub z Marią. Richelieugo niełatwo było obalić. Spiskowcy zostali wykryci, a adorator Marii powędrował na szafot. Maria bardzo mocno przeżyła śmierć ukochanego. Przez całe życie ubierała się na czarno, przechowywała też pamiątki po nim.
W wielkim świecie tymczasem zachodziły zmiany. Zmarł Richelieu, nastał Mazarin, a w dalekim Wilnie umarła królowa Cecylia Renata. Owdowiały Władysław IV z pięciu nadesłanych przez francuski dwór portretów(obyczaj szeroko praktykowany w polityce dynastycznej dworów europejskich) wybrał Marię. W chwili zaręczyn miała ona 34 lata. Przed wyjazdem do Polski sprzedała wszystkie swoje francuskie dobra i wybrała kilka pięknych panien do swego fraucymeru, które potem w Polsce wydała świetnie za mąż. W końcu w Fontainbleau odbył się ślub per procurai Maria ruszyła w podróż do nowej ojczyzny. Podczas przejazdu przez Niemcy mijała linię frontu wojny trzydziestoletniej (1618–1648,konflikt zbrojny o podłożu religijnym pomiędzy częścią państw Rzeszy niemieckiej wspieranych przez inne państwa europejskie a potęgą katolickiej dynastii Habsburgów). Na jej cześć zawarto jednodniowe zawieszenie broni, a na samej linii frontu urządzono ucztę, w której wzięła udział także nowa polska monarchini.
Właściwy ślub odbył się w Warszawie 10 marca 1646 r. W związku z tym małżeństwem przybrała imię Ludwika, ponieważ w Rzeczypospolitej imię Maria zarezerwowane było dla Matki Boskiej.
Pierwsze spotkanie małżonków nie należało do najprzyjemniejszych. Starzejąca się księżniczka tak rażąco różniła się od nadesłanego portretu, że Waza na jej widok głośno powiedział do posła francuskiego:„I to ma być ta piękność, o której tyle opowiadaliście mi cudów?”. Obie strony były sobą zawiedzione, a król bardziej niż żoną interesował się pannami z fraucymeru. Jedyne, co łączyło małżonków, to finanse. Królowa pożyczała stale tkwiącemu w długach mężowi pieniądze pod zastaw klejnotów koronnych. W końcu w zamian za pożyczki zajęła księstwa raciborskie i opolskie. Wprowadziła też fatalny zwyczaj niemal jawnego handlu godnościami. To wszystko potęgowało do niej niechęć.
W 1648 r. król zmarł. Maria Ludwika postawiła natychmiast na nowego koronowanego męża, którym miał być przyrodni brat zmarłego Jan Kazimierz. To małżeństwo było także układem finansowym, wzbogaconym o elementy gry politycznej. Związek ten przyjęto w kraju ze skrajną niechęcią. Po pierwsze, uważano, że jest kazirodczy, następnie twierdzono, że królowa jest za stara i nie ma nadziei na potomstwo. Wbrew tym horoskopom Maria Ludwika urodziła dwoje dzieci, córkę i syna(żyły jednak bardzo krótko).
Królowa coraz bardziej otwarcie sięgała po władzę, usiłowała kierować mężem i po staremu handlowała stanowiskami. Nie odznaczała się odwagą: na wieść o klęsce po Piławcami kazała się pakować i chciała uciekać do Gdańska, a po wkroczeniu Szwedów namówiła Jana Kazimierza do ucieczki na Śląsk.
Po potopie było jeszcze gorzej. Za wszelką cenę chciała doprowadzić do elekcji vivente regei wybrania na tron polski – jako następcę – Wielkiego Kondeusza (tak nazywano marszałka Francji Ludwika II Burbona, księcia de Conde) lubje go syna, który miałby się ożenić z jej siostrzenicą – pokraczną brzydulą Anną Henryką. Nie przekonanych do jej pomysłów usiłowała przekupywać. To właśnie forsowanie za wszelką cenę m.in. tych idei doprowadziło do rokoszu Lubomirskiego, podczas którego poległo bardzo wielu wspaniałych żołnierzy z jazdy Czarnieckiego i zaprzepaszczona została próba reformy państwa (traktuje o tym mowa Jana Kazimierza –patrz „Wielkie mowy historii” wydane przez „Politykę”). Królowej to nie obchodziło, bo myślała jak Francuzka i broniła interesów Ludwika XIV,a nie dobra Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
Pięknie haftowała, sprowadziła do Polski wizytki i szarytki. Jednak ta strona jej osobowości Polaków nie interesowała w najmniejszym stopniu. Nigdy nie była lubiana, a w czasie rokoszu wręcz znienawidzona. O jej stronnikach śpiewano: „Wal Francuzów wal, wbijaj ich na pal,/siecz Francuzów siecz wziąwszy dobry miecz”. Zmarła 10 maja 1667 r. Pochowano ją na Wawelu, a serce złożono w kościele warszawskich wizytek.
Tylko cztery królowe – na trzydzieści sześć ogółem – przeszły do historii z etykietą nie lubianych. To stosunkowo niedużo. Co nie znaczy, że inne były obowiązkowo lubiane.
Magdalena Gardecka
http://www.ruinyizamki.pl/