• RSS
Thursday, January 26, 2012 5:54:00 AM
Dorota Rabczewska zgorszyła dwóch wierzących. Sąd nałożył na nią karę pieniężną. Czy powinniśmy uznać ten wyrok za sukces?

Polska piosenkarka udzieliła wywiadu, w którym powiedziała, że "bardziej wierzy w dinozaury niż w Biblię, bo ciężko wierzyć w coś, co spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła". Urażeni tymi słowami poczuli się dwaj mężczyźni, nieco mniej znani opinii publicznej: Ryszard Nowak z Komitetu Obrony przed Sektami i senator PiS Stanisław Kogut.

Po trwającym trzy lata postępowaniu, niezawisły sąd stwierdził, że słowa artystki rzeczywiście mogą obrażać i wydał wyrok skazujący. Piosenkarka musi więc zapłacić 5 tysięcy złotych za tzw. obrazę uczuć religijnych.

Dlaczego się obrażamy?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, sięgnę do książki ks. Józefa Tischnera "Nieszczęsny dar wolności". W rozdziale "Czy z człowiekiem wierzącym da się dyskutować", ksiądz profesor w ten sposób pisze o sacrum:

"Wszyscy mamy jakieś sacrum. Sacrum - to jest to, co nietykalne. Wyspiański pisał: "Ale świętości nie szargać - to boli". Sacrum jest dla człowieka jakby życiowym aksjomatem. O sacrum się nie mówi. O sacrum się nie dysputuje. Wedle sacrum się żyje. Każdy atak na sacrum dotyka ludzi do żywego. Wtrąca w bezsenność. Odbiera normalną mowę. Z człowieka - pokornego sługi Bożego - czyni groźnego inkwizytora".

Co w tym fragmencie mówi nam krakowski filozof? Wyjaśnia, że każdy człowiek ma prawo obrazić się, jeśli ktoś z buciorami wtargnie w jego przestrzeń świętości. Dosadnie brzmią słowa, że gdy zaatakuje się czyjeś sacrum, człowiek staje się groźnym inkwizytorem.

Panowie Nowak i Kogut, czytając słowa Dody, poczuli, że ona zbezcześciła ich sacrum. Nie mamy już więc do czynienia jedynie z dwójką pobożnych katolików, a raczej z groźnymi inkwizytorami, którzy za właściwy oręż walki uznali pozwanie tej pani do sądu.

Obrażeni czy oburzeni?

Sądzę jednak, że to oburzenie, a nie obrażenie się, zmusiło ich do wytoczenia takich dział. Oburzenie prowadzi do walki o dobre imię świętości. To oburzeni wychodzą na ulice i manifestują swój sprzeciw wobec korporacyjnemu światu, w którym nie ma dla nich miejsca. To oburzeni protestują, na przykład, w Krakowie przeciwko pracom Katarzyny Kozyry, które można było oglądać w Muzeum Narodowym. To oburzeni rozbijają szyby, rzucają kamieniami, dyskredytują tych, którzy myślą inaczej niż oni.

Obrażony zachowuje się inaczej. Zaciska zęby, krzywi się, roni łzy, nie wie, co ze sobą zrobić, zawstydza się. Bycie oburzonym musi bardzo ciążyć. Oburzony stoi przecież cały czas na straży. Jest w ciągłym pogotowiu. Musi warować i węszyć, czy aby przypadkiem czyjeś zachowanie go nie oburzy. Nie patrzy dalej niż na czubek własnego nosa. "To ja tu jestem oburzony i to mnie się należą przeprosiny". Oburzenie w sprawie Nowak & Kogut versus Doda udzieliło się również sędzinie, która wydała na piosenkarkę wyrok skazujący. Czy 5 tysięcy złotych dostatecznie załagodziło "bezwstydne" naruszenie ich sakralnego terytorium? I czy wydawanie wyroku tylko dlatego, że ktoś się obraził, jest zasadne?

To dziecinada

W wakacje zazwyczaj pracuję jako opiekun na koloniach. Kilka lat temu miałem w grupie jedenastolatków Zosię, którą, wszystko oburzało. Na przykład, chłopcy dla żartów pociągali ją za włosy, a Zosię to oburzało. Podczas jednej z zabaw sportowych, Zosia była w pięcioosobowej grupie. Graliśmy w kosza. Zosi nie najlepiej wychodziło rzucanie piłki, więc pozostałe dziewczynki krzyczały, że Zosia nie potrafi grać i błagały ją, aby od razu oddawała im piłkę, gdy tylko trafi w jej ręce. To też Zosię oburzało. Przygód, jakie ją spotkały podczas całej kolonii, było tysiące.

Problem polegał na tym, że Zosia z każdym poczuciem oburzenia, spowodowanym zachowaniem innych, przybiegała do mnie, bym ukarał niegrzeczne, jej zdaniem, dzieci. Jakoś można to zrozumieć, ale wyobrażacie sobie takie dziecko, któremu nic nie pasuje? Prawdziwy dramat. Oczywiście, starałem się innych upominać, że nie można oburzać Zosi. Mimo to, pod koniec kolonii nikt już nie lubił Zosi. Wszyscy uznali, że jest obrażalska i woleli w ogóle się z nią nie bawić.

Jak to się odnosi do sprawy Nowak & Kogut versus Doda? Słowa piosenkarki były niczym innym jak dziecinnym zachowaniem, prowokacją, której nie należy brać zbyt poważnie. Tak jak dziecinne jest to, że Franek ciągnął Zosię za włosy, bo chciał jej w ten sposób powiedzieć, że ona mu się podobała. Tymczasem Nowak i Kogut pobiegli do sądu. Z pewnością w dobrej wierze, jednak czy osiągnęli sukces? Nie sądzę. Media obracają sprawę w żart. Nawet Janusz Palikot, zastanawiając się nad potrzebą nowelizacji przepisu o obrazie uczuć religijnych, dodaje, że kocha Dodę. A ona sama w wywiadzie dla "Newsweeka" mówi, że po rozprawie wierząca raczej nie będzie i swojego dziecka nie ochrzci.

Janusz Palikot nas pyta

Lider Ruchu Palikota postawił wczoraj pytanie, czy zasadne jest funkcjonowanie w polskim prawie przepisu dotyczącego obrazy uczuć religijnych. Pytanie skierowane było, rzecz jasna, nie do katolików, a przede wszystkim do tych, którzy stanowią polskie prawo.

Nic nie stoi na przeszkodzie, by zastanowić się, co nas obraża, a co oburza, i jak powinniśmy - jako katolicy - odnosić się do "ataków" ze strony otaczającego nas świata. Warto, abyśmy jako katolicy zadawali sobie pytanie, jak zdefiniować obrazę uczuć religijnych. Kiedy reagować? Czy z każdym prowokatorskim wybrykiem Dody, która przecież na takich medialnych wyskokach zbudowała swoją karierę, należy szturmować sądowe sale? Może ci, którzy oburzają się na każdym kroku, powinni przestać czytać i słuchać "mądrości" Dody? Jeśli czegoś nie lubię albo coś mnie drażni, to po prostu nie zwracam na to uwagi. Po co szargać sobie nerwy? Bo jeśli z każdą tego typu sprawą zaczniemy tłuc do drzwi sądu, to w pewnym momencie nie wystarczy nam już sił i środków do walki z prawdziwym złem.

Błażej Strzelczyk
deon.pl